Archiwum sierpień 2010


sie 12 2010 Rozdział 12 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 12

            Jolanda  ostatnimi czasy spała bardzo mało. Wsłuchiwała się we wszystkie odgłosy z domu, wyczulając perfekcyjny już słuch do ponadludzkich możliwości. Siedząc nieruchomo potrafiła stwierdzić, że w pokoju obok lata komar a w kuchni kotek słepie mleczko, co drugi łyk oblizując mordkę w pełni zadowolenia. Jolanda oczekiwała, że Isabel będzie miała dla niej jeszcze jedno, ostatnie zadanie tego wieczora. To już była tradycja, że musiała chorej przynosić do łoża dwa dzbanuszki ciepłego mleka z miodem - na spokojność - jak mawiała. Czekała zatem cierpliwe aż zostanie przywołana i poproszona o napój, jednak tym razem Isabel po prostu zapomniała. Zasnęła szybko i wszelkie myśli o mleku wyparowały jej z głowy razem z resztą świadomości. W ciszy domu Jolanda usłyszała nowy dźwięk. Z alkowy Isabel popłynęło do niej wdzięczne pomrukiwanie, które świadczyło o tym, że Isabel wchodzi w pierwszą fazę snu. Zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń uśmiechnęła się i udała do swojego pokoju, by tam wreszcie spędzić pierwszą spokojną noc.

         Następnego ranka Don Antonio obudził się z niemiłym uczuciem, że czeka go dzisiejszego dnia ważne zadanie. Nie umiał sobie jednak przypomnieć co to jest takiego. Przyzwyczajony, że rano i tak ciężko było zebrać mu myśli ubrał się i szurając papuciami po podłodze poszedł do kuchni. Szybko rozpalił w piecu i postawił czajnik na płytę. Zwyczajowo już, czekał aż zagotuje się woda na jego poranną herbatę. Cały czas starał się uporządkować swoje myśli, ale resztki mocnego snu nie chciały opuścić jego głowy. Wypita wczoraj cytrynówka, potęgowała uczucie chaosu w myślach. Poszedł do studni i przyniósł wiadro świeżej, prawie lodowatej wody. Umył twarz a mokrymi rękami uporządkował zmierzwione w czasie nocy włosy. Z powoli zaczął odzyskiwać jasność myślenia. Wspomniał na wczorajszą rozmowę z Padre Alesio i stwierdził, że czas najwyższy przekazać wszystkie wieczorne ustalenia niczego się niespodziewającej Isabel. Zamyślonego, w kłębach pary buchającej z czajnika, znalazła go Margareta, którą obudziło zgrzytanie studziennego kołowrotka. Powoli wstała, ubrała się i poszła do kuchni śladem swojego męża. Widząc jego znieruchomienie i wpatrzone w dal oczy, chwyciła szybko ścierkę i odstawiła z pieca czajnik. Ten nagły ruch oprzytomnił Antonia. Parząc dla siebie i żony aromatyczny napar opowiedział o spotkaniu z zakonnikiem. Margareta słuchała bardzo uważnie. Musiała stwierdzić, że plan jest doskonały aczkolwiek wyraziła swoje zdanie co do realności jego wykonania oraz obawę, że Isabel nie będzie chciała wyjechać tak daleko. Don Antonio spojrzał na żonę i musiał przyznać jej rację. Lekko poirytowany jej wątpliwościami stwierdził, że jeżeli nie spróbują to się nie dowiedzą. Wyprostował się i z godnością człowieka świadomego swojej decyzji powiedział, że Isabel dzisiaj się dowie jakie są względem niej  plany. Margareta pomyślała sobie, że skoro tak zadecydował to jej zdanie i tak się nie będzie liczyło, więc z kobiecą mądrością zatrzymała dla siebie wszystkie wątpliwości. Gdy Jolanda wstanie porozmawia z nią na osobności w tej sprawie. Na razie powoli dopijając gorącą herbatę, wzięła się za przygotowanie śniadania.

         Jolanda spała wyjątkowo dobrze. Podświadomość przez cała noc dawała jej sygnały, że nadszedł nowy czas w jej życiu, a nade wszystko, że może spokojnie zrelaksować swoje ciało w długim śnie. Poddała się temu rozkosznemu uczuciu zasłużonego lenistwa i dopiero pukanie do drzwi wybudziło ją ze snu. Na delikatne pytanie matki, szybko odpowiedziała, że już wstała, a następnie poczęła wdziewać na siebie sukienkę i fartuch. Toż teraz do niej dotarło, że dzień już dawno się rozpoczął i że na targu wiele dzisiaj już nie sprzeda. Chwilka zadumy spowodowała jednak, że szybko pozbyła się jakichkolwiek wyrzutów sumienia z tego powodu. W końcu wyspała się i jest szczęśliwa. Dawno już nie była taka wypoczęta. Nocne czuwania przy chorej wyczerpywały jej siły czego nawet nie czuła dopóki nie spadł z niej ten obowiązek. I dobrze! W końcu ile można się opiekować leniem, który udaje, że jest chory?!

         Kiedy wyszła ze swojego pokoju usłyszała dziwne odgłosy z kuchni. Takie ni to szloch ni to śmiech. Zaciekawiona podeszła cicho pod drzwi. Przy stole stał jej ojciec a naprzeciwko niego, na drugim końcu długiego mebla stała Isabel. To ona była źródłem tych dźwięków, które tak zaintrygowały Jolandę. Isabel co chwila łapała się za piersi a do oczu podnosiła rękę z chustką by obetrzeć łzy. Jolanda mogłaby przysiąc, że ani jedna nie wypłynęła z jej oczu, ale dalej wolała stać bez ruchu i oglądać ten teatr. A widowisko było przednie. Widocznie wzburzona czymś Isabel wyglądała jakby chciała cisnąć w Don Antonia porcelanowym kubkiem z resztą jego herbaty, który jakby nigdy nic stał na środku stołu. Margareta stała koło okna i co chwilę otwierała usta, żeby coś powiedzieć, po czym je zamykała, jakby się rozmyśliła, albo to co miało przez nie wyjść było już nieaktualne. Konwersacja i wydarzenia przy stole przebiegały szybko, zbyt szybko jak na Margaretę. Jolanda przeniosła wzrok z matki na Isabel, która wrzasnęła, że skoro wysyłamy ją do Szwajcarii, tak daleko od domu, to tak jakbyśmy się jej wyrzekali. Ona zatem zrobi to pierwsza i nie da nam  tej satysfakcji: nie jesteśmy jej rodziną, tylko obcymi ludźmi! – wrzasnęła. Od tej pory nie chcę mieć z Wami nic wspólnego i nie nękajcie więcej mojej wdowiej duszy przyziemnymi sprawami! Atak Isabel tak Zaskoczył Don Antonio, że wyglądał, jakby strzelił w niego piorun. Nieugiętość własnej decyzji wystrzeliła z niego jak lawa z wulkanu. Postanowił i kropka! Isabel jeszcze będzie mu dziękowała a na razie skoro wyrzekła się rodzinnych stosunków to niech jedzie nawet na Madagaskar małpki trenować. Od tej pory jej los jest mu obojętny. Margareta widząc rozwój sytuacji odetchnęła. Musiała przyznać się przed sobą, że niechęć do Isabel na długi czas została przykryta obowiązkiem tolerowania jej jako żony Bertone. Z nich dwojga, to do Bertone miała słabość a Isabel była tylko niemiłym dodatkiem do tego miłego chłopca. Teraz mogła przestać udawać i świadomość tego o mało nie zwaliła jej z nóg. Głośno odetchnęła i wróciła do swoich zajęć.

         Jolanda o mało nie podstawiła nogi przechodzącej Isabel, która z dumnie uniesioną głową poszła spakować swoje kufry na podróż. Jej też spadł kamień z serca, bo miała serdecznie dość towarzystwa rozkapryszonej wdowy. Bliski wyjazd Isabel nastroił ją tak optymistycznie, że gdyby głupio nie wyglądało poszłaby zaoferować pomoc w pakowaniu. Poranne uczucie do niej powróciło. To nie tylko szczęśliwy dzień. To najpiękniejszy dzień w całym jej dotychczasowym życiu. O święci Patroni, dzięki Wam!

c.d.n.


pannazkotem   
sie 12 2010 Już za chwilę...
Komentarze (0)

Już za chwilę będzie taka chwila, że będę mogła napisac,że dzisiaj ię na kolejne badanie. Fajna rzecz z tymi badaniami, kiedy za każdym razem bada inny lekarz. A co lekarz to inna teoria na leczenie. Ciekawa jestem podwójnie: czy przyjdzie już taki, który chociaż raz mnie badał albo przyjdzie nowy. A jak nowy to bardzo ciekawi mnie jego punkt widzenia w sprawie mojej rekonwalescencji. Jak zwał tak zwał. Zagramy w pokerka i zobaczymy kto będzie miał lepsze karty no i co z siebie zdejmie hehe :):) Mała bańka jeszcze nie zaszkodziła nikomu.... chyba że czytającym, ale kto chciałby czytać taki badziew. Dobrej nocki życzą wam Foczki.

Panna z kotem

pannazkotem   
sie 09 2010 Rozdział 11 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 11

         Isabel wiele dni odpoczywała i z delikatną rozkoszą poddawała się lekarskim poleceniom, gdyż wszystkie powodowały, że była obsługiwana jak księżniczka. Jolanda nie opuszczała jej na krok, co czasami było męczące. Dobrze, że dziewczyna nie była zbyt rozmowna, bo wyszukiwanie tematów do konwersacji znudziło jej się po trzech dniach. Ogólnie rekonwalescencja przebiegała miło. Jedynie ból w piersiach utrzymywał się, chociaż nie był już tak dokuczający jak w feralny dzień. Z każdym następnym słabnął. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie czas, w którym będzie musiała przyznać, że czuje się dobrze. Wtedy bez ceregieli wróci do swoich obowiązków a praca była teraz tym co najmniej ją interesowało.

         W jakiś miesiąc po wypadku cyrulik stwierdził, że Isabel jest w lepszej kondycji i należałoby rozważyć możliwość jej czasowego wyjazdu. Wilgotne powietrze nie wpływało dobrze na postępy w leczeniu. Zalecałby chwilowy wyjazd w bardziej suchy i zimny klimat. Isabel nie bardzo podobał się ten pomysł ale nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Czasy były takie, że to mężczyźni decydowali o wszystkim. Dla Don Antonia powstał nowy problem do rozwiązania. Nigdy nie wyjeżdżał z Alicante dalej niż do pobliskich wsi. Nie widział takiej potrzeby, wszystko czego potrzebował miał na miejscu. Jego rodzina od pokoleń mieszkała w tej okolicy. Żonę tez znalazł w miasteczku obok, nie musiał i nie potrzebował poznawać świata, który krył się za horyzontem innym niż morski.

         Po rozmowie z Margaretą udał się znowu po radę do Padre Alesio. Wierzył, że tak jak poprzednim razem, tak i teraz duchowny pomoże w strapieniu. Podpierając się laseczką z kapeluszem na głowie wyglądał dystyngowanie. lniany garnitur świetnie komponował się z burzą siwych włosów. Spacerkiem doszedł do fary. Z daleka zobaczył Padre, który schylony, wykopywał z grządki cebulki kwiatowe. Kiedy dotarł do płotu spytał czy może mu zająć chwilkę. Padre Alesio szczerze ucieszył się z wizyty i zaprosił przyjaciela w swoje progi. Dawno już nie rozmawiali na osobności a był żywo zainteresowany rozwojem wydarzeń i osobą Isabel. Teraz miał możliwość zweryfikowania plotek, które mimo należnemu duchownemu obowiązkowi nie dawania im wiary, często słyszał od wiernych – nawet w konfesjonale. Usiedli w cieniu pięknego drzewka oliwnego, które samotnie rosło po drugiej stronie domu. Padre poczęstował gościa kieliszkiem nalewki cytrynowej domowej roboty a potem wysłuchał problemu, z którym do niego przyszedł Don Antonio.

         Długo się zastanawiali. Czasami na chwilę każdy się zamyślał a w zapadłej ciszy słychać było delikatne brzęczenie much i pszczół. Padre Alesio swoim zwyczajem powoli drapał się po opasłym brzuchu a Antonio lekko przygryzał dolną wargę. Mieli ciężki orzech do zgryzienia. No bo jak tu zrobić, żeby był wilk syty i owca cała? Co jakiś czas Zakonnik dolewał im cytrynówki, ale od tego wcale więcej nie rozjaśniało się im w głowach. Wreszcie Padre podniósł do góry prawą rękę a palcem wskazując do góry, jakby olśnienie naszło go z nieba, powiedział, że Isabel musi wyjechać do klasztoru. Antonio wzdrygnął się. Pomysł i jego tak niespodziewane wyartykułowanie nastąpiło tak szybko, że biedny o mało nie dostał palpitacji. Odruchowo dłoń powędrowała do piersi. Delikatnie masując okolice mostka wyraził swoje powątpiewanie w logikę tego pomysłu.

- Padre, jakim cudem Isabel ma iść do klasztoru? Przecież nikt jej nie przyjmie! Za stara na nowicjuszkę. Poza tym kto wziąłby na siebie ciężar utrzymywania chorego? Zresztą nawet wiana porządnego nie mogłaby wnieść. Widzę same przeszkody a największa to ta, że Isabel nie zgodzi się na to. Padre, wiele w życiu widziałem ale takich uczuć jak ona potrafi urzeczywistnić, to mało który mężczyzna wytrzyma. Ona w zakonie jeno zmarnieje a pożytku na drodze uświęcenia nie będzie żadnego.

- Ależ Antonio, ja nie w tym kontekście o tym powiedziałem. Znam Isabel od czasu jej ślubu z Bertone i wiem co nie co o jej gorącym temperamencie. Pomyślałem, żeby ją wysłać do zakonu w Szwajcarii na leczenie. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu a ona sama nawet sobie nie zda sprawy z przebiegłości naszego planu.

- Padre, teraz już gadasz głupoty, jakie pieczenie? Jaki plan?? Jaki zakon???

- Przyjacielu, wcześniej chcieliśmy ją odesłać do zakonu, coby jej serce wreszcie zaznało ukojenia w tęsknocie za zmarłym mężem. Teraz możemy połączyć te dwie sprawy w jedno. Niech biedna wyjedzie do Szwajcarii. Tam się uspokoi, wiele sobie przemyśli a przy okazji górskie powietrze dokona reszty na drodze ozdrowienia. Ty w tym czasie odpoczniesz od całego galimatiasu, odetchnie Twoja rodzina a Jolanda będzie mogła na nowo zająć się ogrodem i polem. Ostatnio na spacerze widziałem że chwastów ci tam więcej niż ziół.

          Ostatnie zdanie lekko trzepnęło Antonim. Nie zdenerwowały go uwagi o zaniedbanym polu i ogrodzie, bo tego był świadom ale i nie mógł mieć pretensji do nikogo o to. Spod byka popatrzał na Padre. W życiu nie podejrzewałby go o spacery a już tym bardziej o tak dalekie. Zagony leżały po drugiej stronie pagórka, osłonięte naturalnym wypiętrzeniem od porywistego wiatru znad morza. Wspomniał jednak zaraz jak biedny duchowny chyżo uciekał na widok piły w ręku Isabel więc szybko odsunął od siebie podejrzenie, że wiedza Padre bierze się tylko z ust kokot donoszących mu nie tylko ciasto. Potrząsnął głową jakby chciał wizję Padre w ruchu strząsnąć z czoła. Musiał przyznać, że przebiegłość Alesio jest podziwu godna. Isabel nawet nie będzie nic podejrzewała, a pod pozorem zainteresowania jej zdrowiem, na jakiś czas będą mieli dom tylko dla siebie. Skrępowanie, które zagościło w nim od dnia śmierci Bertone ciążyło wszystkim domownikom i trochę wytchnienia od niego każdemu się przyda. Jak Bóg da to Isabel zdrowa na ciele i duchu wróci za jakiś czas a wtedy będzie można z nią spokojnie i rzeczowo porozmawiać. Toć tyle spraw się nazbierało do uzgodnienia a czas płynął nieubłaganie.

         Padre Alesio kolejny raz pomógł Don Antonio i teraz, kiedy decyzja została podjęta w spokoju dopili cytrynówkę, a że przedniej była roboty wnet na usta ich zaczęły się cisnąć śpiewki, które znali jeszcze ze swojego dzieciństwa. W doskonałym nastroju Antonio ruszył do domu. Padre natomiast stał na skraju swojego małego królestwa i machał mu aż ten zniknął za zakrętem. Postał chwilę i podumał nad problemem przyjaciela. Gdzieś daleko majaczyła mu myśl, że coś zostało niedopowiedziane, że czegoś nie uzgodnili. Wrócił na farę i zamknął za sobą drzwi. Ciągle próbując sobie przypomnieć to co zapomnieli omówić, jakby machinalnie, zapalił naftę w lampie, strzepnął pierzynę, poprawił poduchę, bo pierze jakby zeszło w niej na jeden bok i opłukał zimną wodą twarz. Woda z jego mokrej brody kapała do miednicy a on dalej myślał: co zapomnieli ustalić? Poddał się wreszcie, gdyż wieczorna modlitwa była jeszcze do odmówienia a wyjątkowo nie mógł się na niej skupić. Wreszcie położył się do łóżka i zdmuchnął płomień w lampie. Kiedy chciał się obrócić na bok jasny błysk kazał mu z wrażenia usiąść na łóżku. Z oczami jak spodki, z których natychmiast zniknął wszelki ślad wypitej cytrynówki niemo wymówił: a kto jej o tym powie? Chwilę pomyślał intensywnie nad kolejnym problemem, ale w końcu doszedł do wniosku, że to zbyt dużo jak na jego jedną, biedną głowę. Niech Don Antonio sam zdecyduje. Pochwalił się w duchu, że tak szybko rozwiązał kolejny problem, położył się i zapadł w sen. Kiedy wychodząc z zakrystii na niedzielną mszę zobaczył w kościele drzewa cytrynowe zamiast wiernych, obrócił się na drugi bok. W tym momencie komar, który uszczuplał jego zasoby krwi zginął przygnieciony ręką duchownego, zostawiając po swoim istnieniu jedynie mały krwawy ślad na dawno niekrochmalonym prześcieradle.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Tak na koniec dnia a poczatek nocy...
Komentarze (0)

         Dziekuję wszystkim dotychczasowym czytelnikom za miłe komentarze. "Dramat..." jmiał być jakby ubocznym efektem tego bloga a na razie rozwija się w wątek główny., co lekko mnie przeraża. Mam nadzieję z czasem więcej miejsca poświęcać jednak kociej sprawie.

          Frotka dziękuje za życzenia i wyraża nadzieję, że nowy rok życia będzie dla niej równie szczęśliwy co dotychczasowy. Na poparcie swojej szczęśliwości zjadła jednego komara i dwie muchy po czym zaległa w pościeli na 6 godzin. Obcięcie pazurków było odebrane jako zamach na jej spokojny sen, ale specjalnie się tym nie przejęła. Teraz dowody miłości mniej bolą...

Pozdrawiam

Panna z kotem

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 10 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 10

         Na szczęście okazało się, że żywy inwentarz przeżył furię Isabeli. Kogut dumnie wyprowadził z kurnika swój niewielki harem, świnki pochrumkiwały w chlewiku a koń spokojnie stał w stajni i mielił w gębie sianko. Sielski obraz - można by rzec. Domownicy, jak co dzień, rozeszli się do swoich obowiązków. Jolanda z wózkiem pojechała na targ. Don Antonio zajął się obejściem a Margareta poszła do ogrodu. Wszyscy byli zadowoleni, że jak na razie ten poranek jest spokojny i niczym nie zakłócony.

         W południe, pierwszy raz od wielu dni, zrobiło się pochmurno. Najpierw z głębi lądu wiatr przywiał maleńkie białe chmurki, które przypominały mięciutkie baranki. Później zaczęły zbijać się w jedną wielką chmurę by dwie godziny później mogła się rozpocząć ulewa. Wielu mieszkańców Alicante czekało na deszcz. Mimo ciepłego, wręcz tropikalnego, klimatu, do którego wszyscy byli przyzwyczajeni, upały ostatnich dni zmęczyły nawet najmłodszych członków tej społeczności. Kiedy już powietrze stało się czyste i łatwiej się oddychało, miasteczko jakby zapadło w sen. Tylko zieleń jakby bardziej ożyła. Wydawała się taka soczysta. Właściciele winnych ogrodów zacierali ręce. Tegoroczna aura pozwalała przypuszczać, że zbiory będą wyjątkowo obfite a wino będzie miało niesamowity smak.

         Po obiedzie, kiedy cała rodzina Don Antonio odpoczywała przybył posłaniec od Padre Alesio. Zakonnik zapraszał ich do siebie, żeby porozmawiać o ważnej sprawie. Wiadomo, że temat miał dotyczyć Isabel, a że tego dnia nie planowali już większych prac, zabrali się z posłańcem na farę. Padre Alesio ucieszył się tak szybkim przybyciem swoich gości. Zaprosił do środka i gdy siedzieli już przy małych filiżankach z kawą powiedział im, że on widzi dla Isabel tylko jedno rozwiązanie. Powinna udać się na jakiś czas do klasztoru sióstr od świętej Marianny. Zakon znajdował się kilka kilometrów od Alicante. Wyjazd z domu, w którym nadal jak wynika z zachowania Isabel, wciąż przebywa duch Bertone, dobrze jej zrobi. Cisza i modlitwa pozwolą jej na spokojne spojrzenie na siebie. Siostry mają cudowny dar uzdrawiania skołatanej duszy a tego Isabel chyba teraz najbardziej potrzebuje.

         Plan wydał się dobry, jednak jak do niego przekonać Isabel. Mało kto miał ochotę na rozmowę z nią. Po prostu bano się jej reakcji nawet gdy chodziło o codzienne sprawy a co dopiero w sprawie jej wyjazdu? Nie, to się nie uda. – pomyślał Don Antonio i podobne wątpliwości można było odczytać z twarzy Margarety. W tym momencie Jolanda postanowiła zabrać głos:

- Matko i ojcze, przecież ja mogę z nią porozmawiać. Nie mam się czego obawiać.

- Ależ córko, ona nie zachowuje się rozsądnie! A co zrobisz jak ruszy na Ciebie z siekierą? Ta, którą ścięła brzoskwinię nadal jest w jej posiadaniu.

- Ojcze! A dlaczego ona miałaby mnie potraktować siekierą? Chcę z nią porozmawiać i wyciągnę ja na neutralny grunt. Zaproszę ją na spacer. Sądzę, że mi nie odmówi. Matko, zgódźcie się na to. Trzeba wreszcie tej nienormalnej sytuacji zaradzić.

- Córko! Obiecaj, że będziesz uważała.

- Oczywiście Matko, w końcu to wszystko dla naszego spokoju…

Szybko podziękowali Padre Alesio za pomoc i radę i ruszyli w stronę domu. Po drodze pouczali Jolandę jak ma rozmawiać z Isabel.

         Tymczasem obiekt ich rozmów leżał w łożu i próbował zapobiec boleściom, które rozpierały pierś. Od rana Isabel źle się czuła, ale w trakcie ulewy zabrakło jej tchu. Stała jakiś czas w oknie i próbowała pobudzić organizm do głębokich oddechów, ale im bardziej się starała tym mocniej cos ją ściskało w piersi. Słyszała jak wrócili gospodarze do domu i jak delikatnie zapukano do jej drzwi. Chcąc odpowiedzieć aż się spociła – tyle wysiłku kosztowało jej nabranie powietrza. Jak przez mgłę zobaczyła w otwartych drzwiach Jolandę. Nie usłyszała jednak jej krzyku, gdy wołała pozostałych o pomoc.

         Don Antonio pobiegł szybko za miedzę gdzie mieszkał cyrulik. Ten przybiegł tak jak stał, wziął tylko po drodze swoja torbę, w której miał skąpe zapasy lekarstw. Nie wiedział co może być potrzebne. Gdy zobaczył nieprzytomną Isabel i jej ręce ściśnięte na piersiach postawił chyba pierwszą w życiu prawidłową diagnozę. Szczerze, to chyba bardziej ją sobie wyrobił na podstawie plotek, które słyszał o Isabel niż stwierdził to poprzez badanie. Oświadczył jednak, że Isabel pękło serce i dobrze, że go zawołali tak szybko, gdyż są dla niej szanse przeżycia. Szybko wyciągnął jakieś buteleczki, coś tam namieszał, przyłożył Isabel czystą szmatkę do twarzy i nosa i delikatnie strząsnął kilka kropel specyfiku. Jednocześnie odsłonił jej klatkę piersiową i zaczął ja mocno i miarowo uciskać. Trwało to bardzo długo. Cyrulikowi pot wyszedł na czoło ale nadal naciskał wyprostowanymi rękami na jej korpus. Wreszcie, Isabel delikatnie otworzyła oczy a z posiniałych ust wydobył się dźwięk podobny do westchnienia. Cyrulik poprzestał akcji, zbadał jej puls a następnie poprosił o miskę wody, gdyż trzeba było chorą oczyścić ze złych fluidów.

         Kiedy skończył, wyszedł do gospodarzy i obwieścił, że chora potrzebuje teraz wiele odpoczynku i pomocy we wszystkich czynnościach. Przez jakiś czas musi ściśle przestrzegać jego zaleceń, ale rokowania są dobre. Przyjdzie do niej następnego dnia a na razie proszę chorą się zaopiekować.

         Don Antonio spojrzał na Margaretę, ta na Jolandę a Jolanda na chorą. Wiedziała, że obowiązki opieki nad nią przypadną jej w udziale. Wszystkim zrobiło się jej żal. Może jej wcześniejsze zachowanie to były symptomy choroby, które źle odczytali? Z lekkimi wyrzutami sumienia postanowili się nią zaopiekować jak członkiem rodziny. Jolanda tę noc miała spędzić u jej łóżka. Wzięła ze sobą dawno zapomnianą robótkę i siadając w wygodnym fotelu rozpoczęła ponowne splatanie wełny we wzorek: dwa lewe, dwa prawe.

         Isabel po uspokojeniu zapadła w głęboki sen i nie miała zielonego pojęcia, że od tej pory jej życie ulegnie radykalnym zmianom. Tylko jej zbolałe serce do końca życia będzie miało bliznę po dzisiejszym wyskoku.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 9 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (3)

Rozdział 9

         Isabel starała się wszystko zapamiętać, wiele razy powtarzając od początku pobrane pomiary. Szukając stosownej miary do ich dokonania, przypomniało jej się, że gdy Don Antonio stawiał płot musiał przycinać sztachetki równe 3 łokciom. Gdyby jedną z nich mogła się posłużyć miałaby konkretną miarę. Jednak te były mocno ze sobą połączone a po latach, mimo jej szarpania, żadna nawet się nie poruszyła. Potem pomyślała, o widłach, gdyby miały taką samą długość jak sztachetka nie musiałaby się mocować z płotem. Jednak widły ciężko ukryć gdyby ja ktoś niespodziewanie nakrył. Po chwili zastanowienia przypomniała sobie, że jej sukni ma szerokość dwóch łokci. Chcąc jak najszybciej przystąpić do pomiarów, poszła do stodoły i nie znajdując tak na szybko nożyc, wyciągnęła na podwórze piłę. W stodole było zdecydowanie za ciemno. Piła była długa i z obydwu stron miała drewniane rączki, tak by dwóch mężczyzn ciągnąc na zmianę mogło rżnąć. Wielkie zęby piły jej nie wystraszyły. Szybko rozpoczęła odcinanie paska szerokości ok. palca wskazującego. Jej sukienka w niedługim czasie miała u dołu zamiast wykończenia postrzępiony brzeg, z którego nitki ciągnęły się za nią po ziemi. Nie zwracała na to jednak uwagi. Chciała jak najszybciej wymierzyć dom. Kiedy kończyła na ganku, do drzwi powoli podeszli Margareta i jej mąż wraz z gościem. Szybko dotarło do niej, że może wyglądać cokolwiek dziwnie i nie zdając sobie sprawy z faktu, że przybyli mieli ugruntowane już zdanie na jej temat, rozciągnęła usta w najpiękniejszym, jak się jej zdawało uśmiechu.

         Padre Alesio cofnął się o krok, gdy Isabel wstała. Jej twarz była jak maska, zęby wystające z jednej strony spod wykrzywionej wargi, sprawiały, że duchowny przez chwilę próbował przypomnieć sobie modlitwy na egzorcyzmy. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała, zęby zniknęły, natomiast Isabel rzuciła się w kierunku wciąż opartej o stodołę piły. Pomyślała, że musi ją schować. W końcu nie należała do niej, poza tym o czym miałaby rozmawiać z tym klechą. Przybyli inaczej zinterpretowali jej zachowanie. Margareta i Don Antonio pomyśleli o siekierze, zaś Padre Alesio, gdy zobaczył piłę w jej ręce o mało nie padł trupem. Szybko zszedł po schodach i pieszo udał się do swojego domu. Po drodze odmawiał wszelkie modlitwy jakie przychodziły mu do głowy a ta która przewijała się najczęściej była westchnieniem do świętego pomagającego przy urokach i im podobnych. Margareta stała na ganku i z pewnym zainteresowaniem popatrzyła za oddalającym się zakonnikiem. Nie posądzała go o taki wigor. Szybko jednak wróciła do wydarzeń w jej gospodarstwie. Isabela porwała piłę i schowała się w stodole z hukiem zatrzaskując za sobą drewniane wrota. Don Antonio pomyślał nawet czy nie założyć skobla ale zmitygował się szybko i stwierdzi, że z wariatami i to uzbrojonymi lepiej nie zaczynać. W stodole poza piłą były jeszcze dwie siekiery, widły grabie a i z innych zebranych tam rzeczy w ataku szału można było zrobić broń. Wraz z Margaretą weszli więc do domu i z udawanym niewzruszeniem napili się przygotowanej rano melisy.

         Jolanda wracała właśnie z pola, gdy zobaczyła prawie biegnącego zakonnika. Przed wyjściem na targ dowiedziała się od matki, że miał ich dzisiaj odwiedzić i poradzić im co zrobić w sprawie Isabeli. Pospiech w przebieraniu nogami i widoczna nerwowość rąk zaciekawiła ją na tyle, że zatrzymała duchownego, który szeptał cos do siebie. Gdy oprzytomniał przywitał się z Jolandą. Wciąż oglądając się za siebie opowiedział jej o niedawnych wydarzeniach i polecił jej by szybko udała się do domu, bo pewnie Isabel pozabijała wszystkich, łącznie z koniem. Wspomniał cos o ogromnej pile, widłach i częściach płotu, co wydało jej się lekką paranoją spowodowaną upałem. Ziarnko niepewności zostało jednak zasiane. Jolanda, po wysłuchaniu morderczej historii z szaleństwem Isabel w tle, ruszyła jak strzała wystrzelona z łuku. Dobiegając do domu szybko ogarnęła wzrokiem obejście, ale nikogo nie zauważyła. Wpadła do domu a tam jej oczom ukazał się straszny widok. Ojciec i matka leżeli na otomanach w swoich wyjściowych strojach nie dając znaku życia. O święci anieli! Zabiła ich! Padre miał rację. Już kolana się pod nią uginały, już chciała ucałować dłoń ojca, która bezwładnie zwisała z posłania, gdy dobiegł do niej odgłos mrożący krew w żyłach. Coś jakby warczało, charczało a czasami przechodziło w gwizd po czym znowu charczało. To pewnie szalona Isabel teraz na nią czyha. Skuliła się w sobie i czekała na atak gdy o mało nie padła trupem bez pomocy Isabel. Margareta poruszyła głową, przetarła oczy i… warkot ustał. Okazało się, że nie przywykli do picia ziółek w takich ilościach i tak wczesną porą, rodzice Jolandy, nadmiernie uspokojeni melisą, posnęli snem sprawiedliwego i to co dziewczynie wydawało się skutkiem zbrodniczych działań Isabel, było niczym innym jak popołudniową drzemką, która obrała nieco ostrzejszy wymiar. Wszyscy odetchnęli z ulgą a następnie opowiedzieli sobie o wydarzeniach, które tak wzburzyły biednym Padre.

         Isabel zamknięta w stodole próbowała przypomnieć sobie ile razy zdążyła przełożyć pasek z kiecki, zanim doszła do kolejnego rogu domu. Starała sobie to wszystko jakoś poukładać, ale brak papieru, na którym mogła to zapisać skutecznie uniemożliwiał jej wykonanie rachunków. Zdenerwowana rzuciła z całych sił grabiami, które uderzyły we wspólną ze stajnią ścianę. Wystraszony niespodziewanym hukiem koń zarżał tak niemiłosiernie żałośnie, że Jolandzie w domu serce zadrżało. Nie miała odwagi sprawdzić czy biedaczek jeszcze żyje. Na szybko policzyła co jeszcze żywego mieli w gospodarstwie i stwierdziła, że jeżeli Isabel nadal będzie uprawiała swój proceder unicestwiania to ona będzie musiała załatwić sobie więcej słojów na przetwory oraz na kilka dni odłożyć pracę w polu. Zaczęła się także zastanawiać, od kogo na targu mogłaby kupić kiszki na kiełbasy.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 8 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 8

         Margareta pospieszała swojego męża. Powóz już stał na drodze a koń spokojnie grzebał kopytem w kurzu i nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł ruszyć. Od tego stania w stajni nogi mu drętwiały i każda, nawet u wozu, przebieżka była dla niego rozrywką.

         Don Antonio założył kapelusz na głowę a do ręki wziął laseczkę. Uważał, że dodawała mu ona powagi a poza tym lubił mieć przy sobie tę drobną podporę. Kości bolały go coraz bardziej i chwilowy ból, który go często nachodził, powodował, że równowagę miał zachwianą. Laseczka była zatem przedłużeniem jego ręki w chwilach drobnych niedyspozycji.

         Wsiedli oboje do powozu a koń ruszył delikatnie kierowany lejcami. Po kilkunastu minutach dotarli do małego domku. Ascetyczny i surowy wygląd na darmo chciano rozweselić kolorowymi kwiatami. Efekt tego był znikomy. Od razu można było poznać, że w tym gospodarstwie brak kobiecej ręki. Donice porozstawiane były bez żadnego porządku i bez znajomości, której roślinie potrzeba cienia a której słońca. Żadne zbiegi pielęgnacyjne nie mogły pomóc kwiatom w utrzymaniu soczystych kolorów. Jednak właściciel tej „posiadłości” nie zwracał na to uwagi. Jakby mimochodem starał się utrzymać obejście w pewnym ładzie. W większości jednak zdawał się i w tym zakresie na wolę boską.

         Margareta przytrzymała konia, natomiast Don Antonio zapukał do drzwi, a kiedy się otworzyły gestem zaprosił Padre Alesio do powozu. To na jego przybycie biedna Jolanda musiała kolejny raz porządkować dom, w którym porządek panował wręcz wzorowy i żadnych pośpiesznych działań nie wymagał. Padre powoli wspiął się na powóz a następnie klapnął sobie na ławę aż sprężyny jęknęły. Zdawać by się mogło, że zakonnik nosi ze sobą ciężary problemów wszystkich parafian, jednak jego tusza wynikała z jeszcze jednej słabości poza kawą. Parafianki serdecznie dokarmiały Padre, wierząc głęboko, że mężczyzna mieszkający sam, nigdy nie ugotują a już na pewno nie upiecze takich wspaniałych rzeczy jak kobieta. Przekonane o braku drobnych przyjemności gastronomicznych w jego życiu co rusz przynosiły mu w darze cuda ze swoich piekarników. Padre wyjątkowo nie wyprowadzał parafianek z błędu. Serdecznie dziękował a następnie drażnił swoje zmysły najpierw wciągając aromatyczne zapachy przez nos a następnie zjadając specjały. Wyjątkowo przypadły mu do gustu wszelkiego rodzaju słodkie placki a parafianki nie musiały długo dochodzić czym można Padre Alesio dogodzić. Swojej słabości nigdy nie rozpatrywał w kontekście grzechu obżarstwa, jednak powoli zaczął się zastanawiać dlaczego pas u habitu ciągle jest za ciasny, mimo, że zawiązywał go co rusz w innym miejscu.

         Koń lekko stęknął, gdy poczuł dodatkowy ciężar w powozie, jednak niczemu specjalnie się nie sprzeciwiał. Delikatnie zarżał i ruszył powoli w kierunku domu.

         Tymczasem Isabel była sama! Gdy tylko powóz z gospodarzami zniknął za zakrętem wyszła ze swoich pokoi i powoli obeszła cały dom. Nie było tego wiele, jednak solidne ściany i mocny dach dawały poczucie bezpieczeństwa a jednocześnie wspaniale chroniły przez upałem letnich dni. W jego pokojach można było spokojnie odpocząć zarówno od trudu codziennych prac jak i ochłodzić się po upałach. We wczesnej młodości ojciec nauczył jej podstaw rachunków. Zawsze powiadał, że kobieta może ulegać we wszystkim swojemu mężowi, jednak na rachunkach musi się znać, by bez problemów utrzymać dom. Toteż wiele czasu spędził z Isabel na ćwiczeniach, gdy dodawała i odejmowała wyimaginowane kosze winogron i cebuli. Teraz te umiejętności miały jej się przydać. Nie miała jednak miary by wyliczyć jak wielki jest dom. Długo się zastanawiała nad tym czego użyć. Wyszła nawet na podwórze chcąc znaleźć odpowiedniej długości patyk lub inny przedmiot.

         Zza zakrętu powoli wytoczył się powóz z domownikami i ich gościem. Już z daleka zauważyli Isabel. Szczególnie Padre Alesio skupił na sobie jej wzrok, gdyż to z jej powodu się tu znalazł tego dnia. Obserwował jak Isabel podeszła do drewnianej części płotu i spróbowała wyrwać jedną ze sztachet. Te jednak, jak wszystko w tym domu, były solidnie ze sobą połączone i nie dały się ruszyć. Isabel kopnęła w płot i odwróciła się. Jej wzrok padł na widły wbite w kupę podściółki, która rano Don Antonio wygarnął ze stajni. Wyrwała widły z nawozu i ważąc je w ręce oceniała ich przydatność. Stwierdziła że są za długie a poza tym ich trójzębiaste zakończenie bardzo by jej przeszkadzało. Odrzuciła je na miejsce skąd je wyciągnęła i ponownie odwróciła się. Lekko podparła brodę lewą ręką wspartą na prawej zarzuconej na lewe biodro. Ta poza była jasnym sygnałem, że Isabel osiągnęła szczyty swoich możliwości twórczych. Nie trzeba było długo czekać, gdy pobiegła do stodoły i wyszła stamtąd z piłą w ręku.

         Padre Alesio z lekkim już drżeniem serca patrzył na kolejne wypadki, które się działy na jego oczach. Isabel zakasała kiecę a następnie trąć o piłę postawioną o ścianę stodoły powoli ale skutecznie oddzielała jej dolny szew od reszty, na zawsze niszcząc swój jeden z lepszych roboczych strojów. Dla Padre Alesio tego było za dużo. Wstrzymywany oddech wreszcie znalazł ujście i odblokowany wydobył się z jego płuc z małym gwizdem. W tym samym momencie Margareta i Don Antonio odwrócili się i z niepokojem spojrzeli na duchownego. Ten widać miał taki wyraz twarzy, że oboje cicho zadali pytanie: A nie mówiliśmy? Nawet koń zatrzymał się na tę chwilę. Nie wiadomo, czy również wyczuł delikatną nutę szaleństwa w powietrzu, czy też Don Antonio bezwiednie przyciągnął lejce do siebie w niemym oczekiwaniu na rozwój wypadków. Stali więc tam na drodze i patrzyli na Isabel w potarganym odzieniu. Ta zaś, ucieszona efektem swojej działalności pseudokrawieckiej z oderwanym paskiem, podeszła do boku domu i tam począwszy od krawędzi ściany zaczęła powoli przekładać go w ten sposób, że do jego końca przykładała początek co w efekcie pozwalało jej na stwierdzenie, że zachodnia ściana ma długość 15 pasków. Uśmiechnięta poszła za kolejny róg i tym razem rozpoczęła mierzenie kolejnej, dłuższej ściany domu. Padre Alesio miał dość. To co usłyszał w niedzielę i to co zobaczył dzisiaj było dla niego za dużo. Przyzwyczajony do spokojnych i potulnych mężom kobiet, które rozpieszczały go swoimi wypiekami, nie spodziewał się zobaczyć wcielonego szaleństwa. Nie podejmując prób rozmowy z Isabel, z mety określił swoje zdanie na ten temat i gdyby nie był z Don Antonio i jego żoną, najlepiej udałby się na swoją farę. Jednak gospodarz dał znak koniowi a ten znowu ruszył do domu. Dla wszystkich w powozie było jasne, że stan Isabel pogarsza się z każdym dniem.

          Z szaleństwa Isabel wymierne korzyści czerpała jak na razie tylko Jolanda. Brzoskwiniowe konfitury szły jak woda i to bez specjalnego targowania. W głowie Jolandy na chwilę zaświtała nawet myśl, że Isabel mogłaby częściej dopuszczać do głosu swoją niszczycielską naturę. Szybko jednak ją porzuciła. Właśnie sprzedała ostatni słoik i pomyślała, że długo nie spojrzy na ten soczysty owoc. Schowała zarobione dzisiaj pieniądze pod fartuch i udała się do domu ciągnąc za sobą wózek.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 7 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (1)

Rozdział 7

         Isabel, całą niedzielę spędziła na rozmyślaniach. Treść listów i testamentu nie dawała jej spokoju. Próbowała jakoś to wszystko ze sobą połączyć. Wieczorem doszła do wniosku, że jej status w tym domu nie jest taki najgorszy. Skoro tu mieszkała, znaczy, że Don Antonio przychylił się do prośby swojej babki Juanity. W końcu jej mąż był dla niego… no właśnie, kim? Wujkiem? Różnica wieku nie miała tu znaczenia. Nie mogła odpowiadać za nierozważne porywy serca swojej teściowej. Zresztą, rozważne czy nierozważne, kogo to obchodzi? Luiza nie żyje, Bertone także, a ona została na tym świecie sama. Trzeba teraz się dowiedzieć w jakiej części Don Antonio podzielił majątek po Juanicie i doprowadzić do tego, by w takiej samej części majątek po mężu pozostał w jej władaniu. W końcu przeżyła z Bertone tyle lat, że coś jej się od życia należy, a na pewno należy jej się coś od niego. Która żona wytrzymałaby te ciągłe rozstania. Jego wypraw w morze miała już serdecznie dość tak jak ciągłego wypatrywania jego powrotu. A czy ona wie, może on w tym czasie w innych portach miał kochanki? Nie darmo się w nim zakochała od pierwszego wejrzenia. Miał w oku tę zadziorność, od której kolana jej miękły a ramiona same wyciągały w jego kierunku. Za taką miłość i oddanie należy jej się rekompensata. Przecież mieli się razem zestarzeć, śmiejąc ze swoich zmarszczek i popijając lemoniadę na malutkiej werandzie a tymczasem zginął w objęciach swojej ostatniej „kochanki”. Jego łódź, roztrzaskaną na skałach znaleziono po dwóch dniach. Leżał na jej dnie a w reku, mimo ciągłego kołysania fal nadal znajdowała się butelka. Skoro nie kochał Isabel tak mocno jak wódki, niech teraz się czymś odwdzięczy!

         Następnego ranka, kiedy poranny powiew przyniósł ze sobą zapach fal i odgłosy z targu, Isabel wstała by udać się do pracy w ogrodzie. Nie chciała się oddalać od domu, gdyż miała nadzieję na to, że Don Antonio i Margareta wyjadą z domu. Obecności Jolandy w ogóle nie brała pod uwagę. Dziewczyna była pracowita i obowiązkowa, a że miała co robić, w domu jej prawie nie widywała. Niestety współmieszkańcy widać nie mieli do załatwienia spraw w miasteczku i tego dnia musiała się pogodzić z faktem, że nic nie zrobi.

         Wracając z pola, w świetle zachodzącego słońca, Jolanda zobaczyła ciekawy widok. W otwartych oknach domu powiewały delikatnie koronkowe firany a pod oknem, wśród kwitnącej maciejki, na zgiętych nogach stała Isabel wyraźnie podsłuchując domowników. Jolanda nie namyślając się wiele schowała za kamiennym parkanem i zaczęła obserwować Isabel. Ta po chwili trwania w tej samej pozycji, zakasała sukienkę ponad kolana i na palcach wycofała się za róg domu. Tam spuściła sukienkę, strzepnęła niewidzialne pyłki i jak gdyby nigdy nic weszła do domu. Jolanda przyrzekła sobie, że o dziwnym zachowaniu Isabel nie zapomni i opowie o nim rodzicom. Następnie udała się do stodoły poukładać przyniesione z pola narzędzia, oraz przygotować wózek z warzywami i owocami oraz słojami konfitur brzoskwiniowych, które chciała sprzedać następnego dnia na targu.

         Isabel weszła do domu zadowolona. Stojąc pod oknem usłyszała strzęp rozmowy. Jednak to jej wystarczyło. Don Antonio i Margareta mają jutro gdzieś wyjechać. Okazja do inwentaryzacji majątku, którą w jej wydaniu można śmiało nazwać szperaniem, nadarzała się szybciej niż mogła się spodziewać. Uradowana tym faktem spokojnie zasnęła a przed snem układała sobie plan na następny dzień.

        Jolanda weszła do domu z chęcią opowiedzenia rodzicom tego czego była świadkiem. Tam jednak zobaczyła jak matka biega po domu i porządkuje wszystkie rzeczy. Od progu kazała jej powycierać kurze w kątach i na półkach chociaż mogła przysiąc, że ich tam nie było. Widząc zaaferowanie Margarety i nie chcąc wprowadzać dodatkowego zamętu, poddała się tej manii porządkowej. W całym zamieszaniu zapomniała nawet spytać na jakąż to okoliczność to pandemonium się odbywa. Kiedy powycierała niewidzialny kurz, setny raz poprawiała poduchy na otomanie, wymyła wszystkie talerze i sztućce po kolacji padła na łóżko wyczerpana kolejnym pracowitym dniem. Zdążyła sobie tylko przyrzec, że  nie może zapomnieć powiedzieć rano o dziwnym zachowaniu Isabel. Potem już tylko pływała w błękitnym morzu a z dna zbierała maleńkie muszelki, jedną, drugą, trzecią…

c.d.n.

pannazkotem   
sie 07 2010 Rozdział 6 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 6

               Padre Alesio obudził się wczesnym rankiem i odmówiwszy poranne modlitwy udał się do malutkiej kuchni, w której przygotował sobie delikatną kawę – mieszankę świeżo zmielonych ziaren z cynamonem. Był wyjątkowo ucieszony. Kawa to jedyna rzecz, której nie potrafił się oprzeć. Przypłynęła w piątek na handlowym statku z Afryki. Ze względu na jej cenę, oraz dosyć mizerne ostatnimi czasy wpływy z tacy, na luksus jej picia pozwalał sobie w niedzielę. Powtórzył sobie w duchu jeszcze raz kazanie, które chciał dzisiaj wygłosić do wiernych Alicante. W niedługim czasie usłyszał jednak dzwon wzywający do niedzielnego obowiązku. Jeszcze miał pół godziny, ale wolał ten czas spędzić w kościele lub zakrystii, gdzie zawsze służył wiernym radą, pomocą lub dobrym słowem.

         Przygotowując uroczyste szaty nawet nie usłyszał, że do zakrystii weszli Don Antonio i Margareta. Dopiero zgrzyt klamki, kiedy zamykali drzwi, kazał mu się odwrócić. Ucieszył się gdy zobaczył swoich ulubionych parafian. Spędzał z nimi wiele czasu. Często był zapraszany do ich domu i wiele godzin przeszło im na dysputach w przeróżnych tematach. Nigdy jednak nie zdarzyło się, by przyszli do niego do zakrystii i to jeszcze przed mszą św. Wyczuł w tym a także wyczytał z ich twarzy, że problem, z którym przybyli jest bardzo poważny.

- Witajcie moi kochani, co Was do mnie sprowadza? – zapytał zakonnik.

- Szczęść Boże Padre Alesio! Wielka potrzeba nas dzisiaj do Ciebie prowadzi. Potrzebujemy Twojej rady w wielce ważnej dla nas sprawie.

- A cóż się takiego wydarzyło? – zapytał.

- Padre, sam chowałeś na cmentarzu ś.p Bertone, męża Isabel, naszej współmieszkanki. Widziałeś jak na pogrzebie żałość nią targała. Miłość ich była wielka, o tym możemy zaświadczyć, jednak mamy przypuszczenia, że Isabel zmysły postradała w żałobie za mężem.

- Ależ Don Antonio, jak możesz wysuwać takie poważne przypuszczenia? Każdy potrzebuje czasu na powrót do równowagi duchowej po stracie kochanej osoby. Może źle odczytujecie znaki.

- Padre, to nie tak! Nie chcemy z tej biednej kobiety zrobić wariatki Widzieliśmy jednak dziwne zachowanie Isabel. Wczoraj biedaczce się tak pokręciło w głowie, że o poranku ścięła najpiękniejszą brzoskwinię z naszego ogrodu. Siekierą tak wymachiwała, że niejeden mężczyzna mógłby pozazdrościć. – odpowiedziała Margareta.

- My nie chcemy z niej robić wariatki – powtórzył za żoną Don Antonio - ale zaczynamy się obawiać jej obecności w naszym domu. Nie przywykliśmy do widoku kobiety poruszającej się po obejściu z rozwianym włosem i siekierą w ręce. Zresztą dzisiaj rano sprawdziłem, siekiera nie wróciła na swoje miejsce, zatem ma ją pewnie nadal w swoim posiadaniu – dodał Don Antonio.

- Wielce dziwne byłoby to dla niewiasty zachowanie. Trudno mi jednak Wam pomóc nie widząc tego na własne oczy. Jeżeli się zgodzicie, przyjdę do Was w najbliższym czasie. Gdy zauważę coś niepokojącego, wtedy spróbujemy wspólnie rozwiązać ten problem. Teraz jednak moje dzieci, pozwólcie że spełnię swój obowiązek. Pozostali czekają już w kościele. Czas zaczynać nabożeństwo. – skwitował to Padre Alesio. Czas już gonił, a z szumu dobiegającego z głównej nawy wnioskował, że doskonała pogoda pozwoliła dotrzeć do kościoła parafianom nawet z bardzo odległych domostw.

- Jesteś u nas zawsze mile widziany Padre! – powiedział Don Antonio a Margareta dodała – Dla Ciebie zawsze się znajdzie miejsce przy naszym stole! Liczymy na Twój rozsądek i pomoc w naszej biedzie.

Usatysfakcjonowani chwilowym rozwiązaniem wszyscy poszli się pomodlić.

         W tym samym czasie Jolanda do ostatniej chwili czekała przed kościołem. Wypatrywała Isabel. Była ciekawa jej wyglądu. Przez krótki czas drogi do kościoła zdążyła usłyszeć od sąsiadów o jej paradzie do portu w odświętnym stroju oraz o zakładzie, w którym skłaniano się ku temu, że biedna Isabel rzuci się w morską otchłań. Biorąc pod uwagę dotychczasowe wydarzenia oraz w świetle nowych opowieści doszła do tego samego wniosku co jej rodzice: Isabel oszalała! Nidy nie widziała szalonego człowieka. Co innego zwierzęta, kiedyś mieli 10 szalonych krów, które kupili dawno temu od jakiegoś wieśniaka ale człowieka? Nigdy. Nie doczekawszy się na nią wraz z pierwszym dzwonkiem oznaczającym rozpoczęcie mszy weszła do kościoła.

              Tej niedzieli Padre Alesio głosił kazanie jak natchniony. Bacznie się jednak rozglądał. Niestety musiał stwierdzić, że wśród zasłuchanych twarzy nie widzi wdowy Isabel. Na chwilę pojawiła się myśl, że w słowach i zatroskaniu Don Antonia i Margarety musi coś być. Nie chciał jednak się rozpraszać. Podjął decyzję, że tym tematem zajmie się później. Dokończył nabożeństwo a po błogosławieństwie rozesłał swoich wiernych do codziennych obowiązków.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 07 2010 Rozdział 5 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 5

        Isabel przespała martwym bykiem równe 12 godzin. Obudził ją dzwon wzywający wiernych na niedzielną mszę. Obróciła się na drugi bok jednak dźwięk dzwonów był na tyle głośny, że rozbudził ją całkowicie. Chwilę nasłuchiwała, ale najwyraźniej rodzina Don Antonia już musiała być w drodze na niedzielną mszę. Gdy dotarło do niej, że jest sama w domu porzuciła wszelkie wątpliwości co do tego czy warto w takim pośpiechu wyszykować się na niedzielną sumą. Gdyby się spóźniła wzbudziłaby powszechne zainteresowanie zebranych na nabożeństwie. Krótkie zadumanie i decyzja została podjęta. Skoro zostanie w domu to ten czas należy wykorzystać produktywnie. Margareta z pewnością wszystkim opowie o wczorajszym zajściu w ogrodzie i nieobecność Isabeli zostanie usprawiedliwiona wstydem swojego występku. Druga okazja do przeszukania papierów Don Antonia już się nie nadarzy. Szybko się ogarnęła, włosy nadal skołtunione spięła grzebykami i powoli przekręciła klucz w zamku. Drzwi, na szczęście, były naoliwione. Cicho wyszła na korytarz a następnie udała się do alkowy Don Antonia i Margarety. Wiedziała, że współgospodarze trzymają swoje najcenniejsze rzeczy w kufrze, który stał obok ich łoża. Szybko podbiegła do niego i z ulgą stwierdziła, że zamki nie są zamknięte. Żelazne okucia ciężko byłoby pokonać. Powoli przełożyła modlitewnik i świecznik na podłogę a następnie delikatnie otwarła wieko. To co znajdowało się w środku stanowiło pewnie resztki posagu Margarety. Były tam dwa pięknie haftowane obrusy, kilka książek w tym „Żywoty Świętych Pańskich” oprawione w świńską skórę, sakiewka z kosztownościami (raptem broszka ze szkiełkami, perła na rzemieniu i pierścień z rubinem), kilka serwet wykończonych białym kordonem oraz pudełko z drzewa sandałowego pięknie inkrustowane. W pudełku znajdowały się dokumenty, niektóre zwinięte w ruloniki inne poskładane na czworo. Z wypiekami na twarzy powoli zaczęła wyciągać je z pudełka i czytać. Był tam spisany w łacinie akt zaślubin Margarety z Don Antonio, intercyza małżeńska (no, no), dowód zakupu od rolnika z sąsiedniej wsi 10 krów (sprzed 20 lat) oraz Testament w zalakowanej kopercie. Na jego widok Isabel dostała wypieków na twarzy. Gorąco jej się zrobiło tak bardzo, że z trudem łapała oddech. Okazało się, że pieczęć jest złamana więc bez specjalnych oporów wyciągnęła zawartość koperty i zaczęła czytać:

„Ja Juanita Melvares, zdrowa na ciele w pełni władz umysłowych zapisuję cały swój majątek ruchomy i nieruchomy mojemu wnukowi Antonio Melvares. Wykaz moich majętności został przekazany mojemu prawnikowi, którego ustanawiam wykonawca mojej ostatniej woli. Jednocześnie oświadczam, że żadna rzecz będąca aktualnie w moim posiadaniu nie może trafić w ręce mojej siostry Luizy Partito (po mężu). Gdyby tak się stało wtedy cały majątek ma przejść na rzecz klasztoru sióstr od świętej Marianny. Nie posiadając innych spadkobierców w spokoju mogę opuścić ten padół.”

Gdy Isabel przeczytała ten bardzo krótki testament zeszło z niej całe napięcie. Załącznik jasno wskazywał, że dom w którym mieszka Don Antonio z rodziną oraz ona jak i cała ziemia należy do niego. Dlaczego zatem Bertone mógł z nią tutaj zamieszkać? Coraz bardziej zaintrygowana już powoli zaczęła wszystko układać do kufra, gdy na jego dnie spostrzegła dwie małe koperty. Szybko je wyciągnęła. Na jednej było napisane „Do mojej siostry Juanity Melvares” a na drugiej, tym samym pismem co wcześniej czytany testament „Do mojego wnuka Antonia”

        Serce Isabel zaczęło znowu bić szybciej. Czuła, że te dwa listy wyjaśnią jej jakąś starą tajemnicę rodzinną i że może także rozświetlą jej sytuację. Szybko otwarła pierwszy. Na pojedynczej kartce był list Luizy Partito do jej siostry:

„Moja droga Juanito!

Jestem już na krawędzi swego życia. Czas goni, by ziemskie sprawy dopełnić. Po śmierci nie będzie możliwości naprawienia krzywd, które zostały wyrządzone za życia. Wierzę, że czas najwyższy byś usłyszała ode mnie słowa przeprosin. Należy Ci się także wyjaśnienie tajemnic, którymi się okryłam i których nie chciałam i nie mogłam wyjawić. Dziś, wiele wtedy ważnych spraw jest już nieistotnych. Mogę bez szkody dla nikogo wyjawić prawdę, której tak długo strzegłam. Otóż, w wieku 40 lat zakochałam się w pewnym żołnierzu. Był to pułkownik armii Jego Królewskiej Mości, który zawinął do naszego portu po sztormie stulecia. Wyglądał jak siedem nieszczęść, bał się każdego szmeru. Domyśliłam się, że musi być uciekinierem. Żal ścisnął mi serce gdy zapukał do naszego domu, taki zmarznięty, odwodniony, wychudzony. Ukryłam go w naszej stodole i przez długi czas pielęgnowałam. Maniacko broniłam dostępu do stodoły sama wykonując wszystkie prace. Wtedy zrodziło się uczucie. Pokochaliśmy się wielką miłością a wnet okazało się że jestem przy nadziei. On musiał iść dalej a ja nie mogłam z nim wyjechać. Rodzicom złamałoby to serce a mężowie zepsuło reputację. Opowiedziałam wszystko mamie a ona załatwiła mi na jakiś czas pobyt w pewnym gospodarstwie. Oficjalnie miałam tam pomagać kobiecie w połogu a tak naprawdę to ja potrzebowałam pomocy. Urodziłam zdrowego ślicznego chłopca, którego ochrzciłam Bertone. Ludzie u których przebywałam nie mieli dzieci i zgodzili się za drobną opłatą przyjąć małego do siebie. Często tam jeździłam, ale nigdy nie mogłam Bertone przywieźć do domu. Mój mąż nigdy nie uwierzyłby, że to jego dziecko. Musiałam kłamać dla dobra mojego małżeństwa. Dzisiaj mój mąż nie żyje a ja w niedługim czasie mam zamiar do niego dołączyć. Nie żyłam bogato. Nie mam jak zapewnić mojemu synowi sposobnej przyszłości. Wiem, że nasze siostrzeństwo nie było wzorowe, ale ze względu na Bertone proszę Cię o uwzględnienie go w swoim testamencie. Ze względu na więzy krwi zaopiekuj się swoim siostrzeńcem. Po mojej śmierci będzie miał już tylko Ciebie.

Droga Juanito! Kocham Cię z całego serca i przepraszam za powstałe między nami niesnaski.

Twoja Siostra Luiza”

Drugi list datowany na kilka dni później zawierał tylko kilka zdań:

„Mój drogi Wnuku!

Testament został już spisany a cały majątek przeszedł na Ciebie. Wierzę, że rozsądek Cię nie opuścił i dzisiaj możesz się cieszyć majątkiem który Ci zapisałam. Będąc na łożu śmierci otrzymałam list od mojej siostry Luizy. Przesyłam Ci go w załączeniu. Nie jestem w stanie dokonać stosownych zmian w testamencie dlatego przekazuję Tobie prośbę mojej siostry. Wierzę, że szacunek dla wartości rodzinnych i dla drugiego człowieka pozwoli Ci na podjęcie stosownej decyzji. Gdybym mogła zmienić cos w testamencie to zapisałabym Bertone 1/8 swojego majątku, ale decyzję pozostawiam Tobie. Nie jesteś obarczony żadnym ciężarem zobowiązań i dlatego wierzę, że rozsądnie rozwiążesz ten problem. Życzę Ci spokojnego i długiego życia.

Twoja Babcia – Juanita Melvares”

Isabel jeszcze raz przeczytała wszystko, by dobrze zapamiętać treść listów. Szybko spakowała rozbebeszony kufer i wróciła do swojego mieszkania. Tam padła na łoże wyczerpana konspiracją. Tajemnice tego domu zaczęły ją coraz bardziej intrygować.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 07 2010 Wreszcie coś o kocie
Komentarze (1)

Witam!

               Właściwie to powinnam wreszcie poruszyć koci temat. 5 sierpnia Frotka obchodziła roczek. Było hucznie i wesoło, szampan lał się wiadrami, wujek Zenek nawiązał bliski kontakt ze śledzikiem… Wiecie, jak na każdym roczku. A tak na serio to w imieniu Frotki przyjmuję życzenia i gratulacje.

                Na marginesie to Frotka kazała przekazać: Ula! Sorry, że się schowałam jak przyszłaś. Wybaczysz mi? Mruu mruu….

Panna z kotem

pannazkotem   
sie 06 2010 Rozdział 4 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 4

              Kolejne dni upływały Isabel w coraz lepszym nastroju. Przekonanie, że czas rozpocząć nowe życie utwierdzało się w niej z każdym dniem. Z coraz większą chęcią wstawała do swoich obowiązków. W sobotni poranek, wyspana wstała wcześniej niż pozostali i ubrana w lekką szatę udała się do ogrodu. Chodząc pomiędzy zagonami stwierdziła, że czas żałoby niepomyślnie odbił się na posadzonych roślinach. Wstając z kolan wyprostowała się na tyle szybko, że głową uderzyła w wystającą gałąź brzoskwini. Zdenerwowana, że głupia roślina może w ten sposób sobie bezkarnie rosnąć, udała się do piwniczki po odpowiednie narzędzie. Wracając z siekierą ze wzrokiem skupionym na niesfornej gałęzi wyglądała tak, że pułk wojska mógłby się przestraszyć i schować w okopach. Zaciętość z jaką się wzięła do regularnego przetrzebienia gałęzi tej nieszczęsnej brzoskwini równa była sile wulkanu w pełnej erupcji. Czas żałoby pozwolił Isabel nabrać krzepy, toteż zaciętość z jaką się oddała temu niespodziewanemu zajęciu mogła starczyć dla dwóch rosłych mężczyzn. Świadomość owocowania drzewka dotarła do niej dopiero po zakończeniu niszczycielskiej działalności.

        Akcja pod brzoskwinią spowodowała ogólną pobudkę pozostałych domowników, dla których sobotnie poranki były zarezerwowane na niczym niezmącone do tej pory błogie lenistwo. Donia Margareta wprowadzając się do Don Antonia 35 lat temu wprowadziła także nowe zwyczaje, nie do końca zrozumiałe dla innych mieszkańców Alicante aczkolwiek szanowane, ze względu na jej pracowitość i tempo wykonywanych prac. Pięć dni tygodnia pozwalało jej na wypełnienie wszystkich obowiązków więc na odpoczynek miała dwa dni. Sobota była zarezerwowana na drobne prace porządkowe, robótki ręczne lub pracę w ogrodzie, którą traktowała jako jedną z form odpoczynku. Jej ogród był zadbany, pełen zieleni i świeżych ziół, których zapach wieczorami przyciągał wszystkich domowników.

        Obudzeni robotami bardziej przynależnymi drwalom niż delikatnej kobiecie wybiegli przed dom. Ich oczom ukazał się widok zgoła dziwny. Ich współlokatorka z szałem w oku i dziwnym krzywym uśmiechem na twarzy, w wyniku którego odsłoniły się z jednej strony zęby, szarpała się wśród gałęzi brzoskwini wymachując na prawo i lewo siekierą.

- Zostaw mnie! – krzyczała Isabel do gałęzi, które przytrzymywały jej skołtunione włosy i nie pozwalały jej odejść od drzewa. – Puść, bo cię wyrąbię do ostatniego korzenia! – wygrażała.

- Kobieto! Co ty wyprawiasz, uspokój że się! Jak można tak się z rana tłuc i wrzeszczeć! – krzyknęła Margareta.

Isabel tylko spojrzała w jej kierunku i nadal zaczęła wygrażać niewinnemu drzewu. Im bardziej się miotała, tym bardziej kołtun na jej głowie plątał się wśród gałęzi. Irytacja Isabel przeszła w atak histerii. Swoja groźbę zaczęła wprowadzać w czyn. Kolejne uderzenia zostawiały coraz większy ślad w pniu. Kilka dodatkowych zamachnięć i wystarczyło mocniej pchnąć by piękna, obłożona dojrzałymi owocami brzoskwinia legła pośród pozostałych w ogrodzie drzew. Z błyskiem zadowolenia w oku stwierdziła, że byle drzewo nie będzie stało na drodze do jej szczęścia.

        Dla Margarety  tego już było za dużo. Co ta wariatka sobie wyobraża!? Jak można ściąć cudze drzewo!? Czy ona nie widzi, że wlazła do nie swojego ogrodu!? Nauczona przez życie nie dawać sobie skakać po głowie wiele się nie namyślając ruszyła w stronę Isabel. Don Antonio na próżno ją próbował zatrzymać. Specjalnie zresztą się do tego nie przykładał, gdyż i jego zbulwersował fakt ścięcia jego ulubionego drzewa. Gdy Isabel zobaczyła Margaretę w natarciu zdała sobie wreszcie sprawę, że ścięła drzewo w nie swoim ogrodzie. Znając na tyle Margaretę i wiedząc, że jest to kobieta zahartowana na różnych życiowych zakrętach porwała siekierę i uciekła do swojej części domu. W mieszkaniu, które zajmowała z Bertone czuła się jak w twierdzy. Tam nie mogło jej się stać nic złego. Przekręciwszy masywny klucz w zamku usiadła na łóżku wciąż nieświadomie ściskając siekierę, tak jakby było to ramię jej zmarłego męża.

        Kiedy wreszcie się uspokoiła a na zewnątrz ucichły głosy potężnego wzburzenia wywołanego jej postępkiem, dopuściła do głosu, jak jej się zdawało, rozsądek. Myśli ruszyły z kopyta, no i zaczęła się karuzela. Szaleństwo mózgowe które się rozpoczęło tak ją wyczerpało, że do końca dnia pozostała zamknięta w swojej twierdzy. Wieczorem skrystalizowało się jedno zasadnicze pytanie: Co odziedziczyłam po swoim ukochanym mężu? Na te pytanie postanowiła znaleźć odpowiedzi w najbliższym czasie. Urażona atakiem Margarety poddała się wieczornym ablucjom a następnie zaległa w pościeli z mocnym postanowieniem rozwiązania zagadki.

        Ścięta brzoskwinia, obrana przez córkę Don Antonia z owoców, rozpoczęła powolny proces usychania. W poniedziałek Jolanda na targu miała do sprzedania wiele słojów brzoskwiniowych konfitur. Margareta z mężem wspólnie stwierdzili, że szaleństwo Isabel nie było tylko plotką. Uspokojeni naparem z melisy postanowili się w tej sprawie poradzić zakonnika – Padre Alesio.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 06 2010 Rozdział 3 „Dramat na dwa strzaskane serca”...
Komentarze (0)

Rozdział 3

           Isabel zeszła krętą drogą do portu. Wiele razy biegła nią naprzeciw mężowi. Dzisiaj pierwszy raz od jego śmierci szła wolna od smutku. Powzięte rankiem postanowienia tak mocno w nią zapadły, że nic nie mogłoby stanąć na drodze do ich realizacji. Już zbyt długo była sama, zbyt wiele łez wypłakała, za dużo samotnych nocy spędziła, by teraz dopuścić do zburzenia  planu jej „nowego życia”. Wkrótce weszła pomiędzy zabudowania stanowiące serce Alicente. Białe domy, z daleka tak do siebie podobne, były przepięknie obrośnięte kwiatami. Pojedyncze krzewy winorośli zasadzone przed domami dawały delikatny cień, w którym gospodynie wypełniały swoje domowe obowiązki. W tym samym czasie ich mężowie na maleńkich łodziach byli daleko od brzegu, chcąc z błękitnych fal wydobyć owoce morza. Isabel z dumnie podniesioną głową przeszła obok zabudowań by po kilkunastu metrach dojść do targu. Chciała dać mieszkańcom do zrozumienia, że wróciła dawna Isabel, dlatego lekko przystanęła i uśmiechnęła się do zebranych. Niestety jej zachowanie i postawa były tak odmienne od tradycji i porządku dnia powszedniego, że zrodziła im się myśl, że ze smutku i tęsknoty biedna Isabel postradała zmysły. Myśli te szybko stały się plotką, w którą nie było trudno uwierzyć. Kiedy doszła do końca targu by ponownie zagłębić się w uliczkę prowadzącą do portu zebrani na rynku Alicente byli przekonani, że Isabel zaprzedała dusze diabłu a ten w zamian pozwolił jej się spotykać ze zmarłym mężem. Wykrzywiony wyraz twarzy miał być tego dowodem. Teraz zaś udaje się na brzeg do portu by tam rzucić się do morza i połączyć się z Bertone. Jeszcze nie ucichł szelest jej sukni gdy większość zebrana na targu ruszyła za nią. Uliczni rozrabiacy już zaczęli zbierać zakłady. Zdecydowanie więcej było tych, którzy uważali, że Isabel rzuci się w toń i z wypiekami na twarzy oczekiwali takiego finału.

            Isabel szła nadal w zamyśleniu a nogi z przyzwyczajenia same ja prowadziły. Dumała nad swoją aktualną pozycją. Nigdy nie zastanawiała się nad tym czy Bertone jest bogaty. Żyli z dnia na dzień. Dach nad głową mieli. Mimo skromnych jak się jej wydawało warunków niczym nie musiała się martwić. Morze było dla nich łaskawe i nie skąpiło w połowach. Chociaż lubiła ładne rzeczy nigdy nie miała do męża pretensji, że musi kilka lat chodzić w jednej sukni. Większość kobiet miała na świąteczne dni tylko jedną kreację a do pracy w polu nie musiała się specjalnie stroić. Nie musiała się także zamartwiać domowymi sprawami, gdyż te w większości załatwiał Don Antonio. Teraz, gdy podjęła nowe wyzwania, chciała także w tej kwestii uregulować swój stan. Chciała wiedzieć czy można o niej mówić zamożna wdowa czy też bardziej przylgnie do niej „biedna wdowa” i to nie ze względu na stratę ukochanego męża lecz na stan jej finansów. Nawet nie wiedząc kiedy doszła do portu. Zatrzymała się na skraju nabrzeża i powoli ogarnęła widok, który się przed nią rozpostarł. Wreszcie wzrok zatrzymał się na latarni morskiej. Biały słup wysokości ok. 30 metrów był domem jej ojca. To do niego chciała dotrzeć i porozmawiać o swojej przyszłości. Zawsze mogła na niego liczyć i mimo szorstkiej powierzchowności był dla niej czuły i kochający. Ku wielkiemu rozczarowaniu mieszkańców Alicente, którzy już w niemałym tłumie szli za Isabel, obiekt ich ciekawości i zakładów niespodziewanie skręcił w prawo i skierował się do latarni. Powoli z dezaprobatą na twarzy poczęli wracać do swoich pozostawionych straganów i wózków. Dzisiaj zobaczyli tylko tyle, ale byli przeświadczeni, że to nie ostatnie wydarzenie związane z Isabel. „Stosownie młoda wdowa” jeszcze nie raz będzie przedmiotem ich plotek.

            Nadbrzeżna droga poprowadziła Isabel prosto do schodów. Weszła po 5 stopniach i znalazła się przed brązowo pomalowanymi drzwiami. Ledwie podniosła rękę do kołatki, gdy drzwi niespodziewanie się otwarły i zdyszany ale uśmiechnięty ojciec wziął ją w ramiona. Don Rodrigo był przeszczęśliwy, że jego córka wreszcie pozostawiła za sobą żałobny stan. Wiedział o tym już wtedy gdy obserwując jej samotny spacer ze szczytu latarni zauważył jej swobodny krok i malutki bukiecik polnych kwiatów, które mimowolnie zrywała w czasie marszu.

- Ojcze, Bertone mnie kochał a ja kochałam jego ale teraz już go nie ma. Muszę sama zacząć  żyć. Czy pomożesz mi w tym Ojcze? Czy mogę na Ciebie liczyć?

- Isabel! Jesteś moją ukochaną córką. Jakże bym Ci nie miał pomóc? Tyle czasu… Córciu!

- Ojcze, wiem, że długo byłam smutna, że ciemność otoczyła me serce, ale teraz chcę na nowo zacząć oddychać pełną piersią tylko że muszę się tego od nowa nauczyć.

- Pomogę Ci Isabel. Cieszę się, że wreszcie zrozumiałaś, że nie można cofnąć tego co już się stało, że Bertone nie wróci. Tak długo się martwiłem i nie wiedziałem jak mogę Ci pomóc. Twoja Matka zawsze mawiała, że czas jest najlepszym lekarstwem i mimo, że wiele razy się ze sobą nie zgadzaliśmy tu muszę przyznać jej rację.

- Jeszcze nie tak dawno myślałam, że świat bez Bertone nie może istnieć…, że ja nie mogę istnieć. Różne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy samotnie spędzałam dnie i noce. Ale teraz wiem, że mam jeszcze Ciebie.

- Tak się cieszę! Wejdź proszę, pewnie jesteś zmęczona, Rita właśnie zrobiła świeżej lemoniady napijemy się i porozmawiamy.

Usiedli na skraju nabrzeża a ciemnoskóra Rita, która zawsze pomagała w ich domu, przyniosła dwie szklanice i dzban napoju w którym pływały kawałki limonek.

W kościele dawno przebrzmiały dzwony wzywające na południową modlitwę, dawno przestały bzykać pszczoły i słońce zaczęło powoli zlewać się z horyzontem a oni nadal siedzieli przed latarnią i cieszyli się ze zmian jakie niosła dla nich przyszłość. Kiedy już otoczenie przybrało kolor brązu a w zachodzące słońce można było się wpatrzeć bez mrużenia oczu, Isabel pożegnała się z ojcem i ruszyła do domu.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 04 2010 Rozdział 2 „Dramat na dwa strzaskane serca”...
Komentarze (0)

Rozdział 2

                Kiedy zimowe wiatry znad morza ucichły a gorące promienie słońca pobudziły do życia małe nasionka pszenicy i jęczmienia, kiedy winorośl zazieleniła się i pokazała pierwsze, zielone jeszcze owoce, Isabel zaczęła na nowo odkrywać uroki świata, który ja otaczał. Po czasie żałoby, kiedy codziennie przemierzała drogę na cmentarne wzgórze, wreszcie zaczęły cieszyć ją śpiewające ptaki i dochodzący z dali szum fal niesiony świeżą bryzą. Na nowo zaczęła słyszeć odgłosy z niedalekiego targu i nie denerwował jej już odgłos kroków na drodze do domu. W dniu kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Bertone już nie wróci postanowiła, że nigdy więcej nie będzie smutna. Powoli uśmiechnęła się do odbicia w lustrze, jednak mięśnie przyzwyczajone do smutku ciężko się układały do odmiennego wyrazu. To co zobaczyła w lustrze nie przestraszyło jej. Od dawna nie stroiła się, nie czesała wytwornych fryzur, nie podkreślała swej urody kremami i pudrami. Swoje włosy czesała w warkocz a skóra nabrała koloru delikatnego beżu właściwie przez przypadek, tak mimochodem, w trakcie sentymentalnych spacerów do miejsc, które znała jeszcze z czasów narzeczeństwa. Nie miała dla kogo się stroić. Kiedy popadała w melancholię nie miała głowy do tego. Godzinami potrafiła stać w jednej pozie wspominając wspólne lata. Potem przychodziła złość. Jak mogłeś Bertone tak mnie zostawić? Wiele spraw nie zostało zamkniętych. Nie wiem jak się do tego zabrać. Dlaczego sobie poszedłeś?

                Tego ranka jednak, pierwszy raz od wielu miesięcy, chciała ładnie wyglądać. Dla siebie. Spodziewała się tego co zobaczy w lustrze. Nie zdziwiły jej potargane włosy i delikatne zmarszczki wokół oczu od słońca. Nawet to, że na nosie pokazały się piegi. Ale grymas jej twarzy stanowił dla niej zaskoczenie. To był ten moment w którym podjęła postanowienie, że więcej nie chce być nieszczęśliwą kobietą. Chce się znowu uśmiechać i mieć wesołe oczy. Nie mogła wiedzieć o tym, ani nawet tego przypuszczać, że zza grobu Bertone sprzeciwiał się temu. Ona miała być piękna tylko dla niego. Grymas na twarzy miał nigdy nie zniknąć. Inny mężczyzna nie miał prawa zająć jego miejsca. Nie wiedział jednak jednego, że to siła pożądania a nie miłości sprowadzi do domu i łoża Isabel innego mężczyznę i że spowoduje, że o nim – Bertone - zapomni. Wyszukała w kufrze suknię, której nie ubierała całe wieki. Uczesała włosy w kok a na usta nałożyła pomadę. Lekko uśmiechając się do siebie i swoich myśli wyszła naprzeciw nowemu życiu.

                Przez cały okres żałoby Don Antonio i jego żona wypełniali obowiązki w domu, zagrodzie i na polu za siebie i Isabel. Cierpliwie czekali aż otrząśnie się z tragedii, która ją spotkała i zacznie się udzielać w pracach. Mieli już swoje lata i podwójny wysiłek mocno dawał się we znaki ich starym kościom. Jolanda pilnie obrabiała ogród i pole. Codziennie rano na targu sprzedawała swoje zbiory. Potem wracała na pole a wieczorami pomagała rodzicom w pracach domowych. Zwiększone obowiązki były dla całej rodziny uciążliwością, toteż z każdym dniem wzrastała frustracja względem Isabel. Wszelkie próby przywrócenia jej do normalności były jakby waleniem słomianym chochołem o zad krowy. Jakież było zatem ich zdziwienie, gdy tego ranka zobaczyli ją wystrojoną z dzikim wyrazem twarzy na której malowały się ni to radość ni to strach. Dziwnie wykrzywione wargi wzbudziły w nich grozę, gdyż sprawiały wrażenie zapowiadających kataklizm. Do Margarety pierwszy raz od dnia pogrzebu na nowo powróciły myśli znad grobu Bertone. Don Antonio i Margareta wymienili spojrzenia. Wspólnie pomyśleli jedno: Zwariowała!?

c.d.n.

pannazkotem