Archiwum październik 2014


paź 25 2014 Rozdział 13 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 13

         Isabel z sapaniem wyciągnęła podróżny kufer, który był prezentem od ojca z okazji jej zamążpójścia. Chwilę pogładziła jego skórzaną powierzchnię a następnie jęła zapełniać niezbędnymi na czas podróży i pobytu w Szwajcarii rzeczami. Spakowała dwie sukienki, takie bardziej eleganckie, na szczególne okazje, bieliznę, halki, płaszczyk na chłodniejsze dni oraz wiele innych rzeczy, bez których wydawało się jej nie przeżyje. Ostatecznie kufer miał ciężar dobrze wypasionego warchlaka a do spakowania pozostały jeszcze buty: dwie pary wizytowe i jedne takie bardziej do pracy w polu. Głośno wypuszczając powietrze z bolejącej piersi usiadła z impetem w pościel, która od rana nie została zasłana i zaczęła płakać z bezsilności. Jakim prawem ci ludzie decydują o moim życiu?! – zadawała sobie to pytanie wiele razy od rana a za każdym razem coraz bardziej w ramach odpowiedzi budziła się w niej irytacja. Och, jakby mogła im pokazać, to poszłoby im w pięty! Jednak dzisiaj nie miała wyboru, na zemstę jeszcze przyjdzie czas. Zresztą sami jeszcze będą za mną tęsknili! Będą jeszcze mnie prosili bym wróciła, a ja wtedy z łaską pozwolę się przywieźć z powrotem do domu. Stęknęła kilka razy kiedy przesuwała kufer z przejścia, zastanawiając się co w nim może być takie ciężkie.

         Tymczasem domownicy dali spokój wyraźnie wzburzonej Isabel i zajęli się swoimi codziennymi obowiązkami. Jednakże, kilka razy cichutko przemykali pod jej drzwiami, by się upewnić, że chora pakuje swoje rzeczy i przygotowuje się do podróży. Wczesnym popołudniem Isabel opuściła swój pokój i  obrawszy kierunek ku latarni odbyła taki sam spacer, jak w dniu porzucenia żałoby. Tym razem nie wzbudziła jednak takiego zainteresowania jak wtedy, ale to pewnie tylko z tego powodu, że popołudniu na targu nie ma właściwie żywej duszy.

         Ojciec Isabel przywitał córcię serdecznie i ucieszył się widząc ją w całkiem dobrej kondycji. Wcześniej już dowiedział się, że Don Antonio zmusił ją do wyjazdu do Szwajcarii, ale nie miał mu tego za złe, gdyż sam uważał, że zmiana klimatu i otoczenia dobrze zrobi Isabel. Wizyta upłynęła w miłej atmosferze i niebawem przyszła kuracjuszka pożegnała się i ruszyła w drogę powrotną do domu.

         Rano, ledwie słońce osuszyło delikatne krople rosy na trawie, pod dom zajechał powóz, który miał Isabel zawieźć na stację kolejową. Chwilę trwało zanim równomiernie rozłożony został jej bagaż i zanim Isabel z chmurną miną wreszcie zajęła w nim miejsce. Na progu domu zebrali się wszyscy domownicy, ale nie po to by czule pożegnać podróżniczkę, lecz by się upewnić że naprawdę wyjeżdża. Isabel ostatni raz obrzuciła ich obrażonym spojrzeniem i dała znak woźnicy, że może ruszyć. Mało kogo interesowała krzywda rozsadzająca serce Isabel. Ledwie powóz zniknął za pagórkiem Don Antonio pierwszy spuścił z siebie oddech, który mimowolnie wstrzymywał, a że trochę to trwało odgłos, który się z niego wydobył wprawił Margaretę w taki śmiech, że jeszcze dziesięć minut później śmiała się z niego trzęsąc się w górę i w dół. Jolanda z uśmiechem udała się na targ a jej wózeczek też jakoś radośniej terkotał na wyboistej drodze. Don Antonio, mimo, że nigdy porankiem nie zażywał alkoholu, rąbnął sobie strzemiennego śliwowicą i to tak zdrowo, że na twarz wyszły mu rumieńce jak dwa maki czerwone. Miły był to widok. Rodzina Antonia już dawno nie była tak szczęśliwa i uśmiechnięta i dobrze, że Isabel tego nie widziała, gdyż jej depresja pogłębiła by się do granic dotąd przez lekarzy nieokreślonych.

pannazkotem