sie 09 2010

Rozdział 11 "Dramat na dwa strzaskane...


Komentarze: 0

Rozdział 11

         Isabel wiele dni odpoczywała i z delikatną rozkoszą poddawała się lekarskim poleceniom, gdyż wszystkie powodowały, że była obsługiwana jak księżniczka. Jolanda nie opuszczała jej na krok, co czasami było męczące. Dobrze, że dziewczyna nie była zbyt rozmowna, bo wyszukiwanie tematów do konwersacji znudziło jej się po trzech dniach. Ogólnie rekonwalescencja przebiegała miło. Jedynie ból w piersiach utrzymywał się, chociaż nie był już tak dokuczający jak w feralny dzień. Z każdym następnym słabnął. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie czas, w którym będzie musiała przyznać, że czuje się dobrze. Wtedy bez ceregieli wróci do swoich obowiązków a praca była teraz tym co najmniej ją interesowało.

         W jakiś miesiąc po wypadku cyrulik stwierdził, że Isabel jest w lepszej kondycji i należałoby rozważyć możliwość jej czasowego wyjazdu. Wilgotne powietrze nie wpływało dobrze na postępy w leczeniu. Zalecałby chwilowy wyjazd w bardziej suchy i zimny klimat. Isabel nie bardzo podobał się ten pomysł ale nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Czasy były takie, że to mężczyźni decydowali o wszystkim. Dla Don Antonia powstał nowy problem do rozwiązania. Nigdy nie wyjeżdżał z Alicante dalej niż do pobliskich wsi. Nie widział takiej potrzeby, wszystko czego potrzebował miał na miejscu. Jego rodzina od pokoleń mieszkała w tej okolicy. Żonę tez znalazł w miasteczku obok, nie musiał i nie potrzebował poznawać świata, który krył się za horyzontem innym niż morski.

         Po rozmowie z Margaretą udał się znowu po radę do Padre Alesio. Wierzył, że tak jak poprzednim razem, tak i teraz duchowny pomoże w strapieniu. Podpierając się laseczką z kapeluszem na głowie wyglądał dystyngowanie. lniany garnitur świetnie komponował się z burzą siwych włosów. Spacerkiem doszedł do fary. Z daleka zobaczył Padre, który schylony, wykopywał z grządki cebulki kwiatowe. Kiedy dotarł do płotu spytał czy może mu zająć chwilkę. Padre Alesio szczerze ucieszył się z wizyty i zaprosił przyjaciela w swoje progi. Dawno już nie rozmawiali na osobności a był żywo zainteresowany rozwojem wydarzeń i osobą Isabel. Teraz miał możliwość zweryfikowania plotek, które mimo należnemu duchownemu obowiązkowi nie dawania im wiary, często słyszał od wiernych – nawet w konfesjonale. Usiedli w cieniu pięknego drzewka oliwnego, które samotnie rosło po drugiej stronie domu. Padre poczęstował gościa kieliszkiem nalewki cytrynowej domowej roboty a potem wysłuchał problemu, z którym do niego przyszedł Don Antonio.

         Długo się zastanawiali. Czasami na chwilę każdy się zamyślał a w zapadłej ciszy słychać było delikatne brzęczenie much i pszczół. Padre Alesio swoim zwyczajem powoli drapał się po opasłym brzuchu a Antonio lekko przygryzał dolną wargę. Mieli ciężki orzech do zgryzienia. No bo jak tu zrobić, żeby był wilk syty i owca cała? Co jakiś czas Zakonnik dolewał im cytrynówki, ale od tego wcale więcej nie rozjaśniało się im w głowach. Wreszcie Padre podniósł do góry prawą rękę a palcem wskazując do góry, jakby olśnienie naszło go z nieba, powiedział, że Isabel musi wyjechać do klasztoru. Antonio wzdrygnął się. Pomysł i jego tak niespodziewane wyartykułowanie nastąpiło tak szybko, że biedny o mało nie dostał palpitacji. Odruchowo dłoń powędrowała do piersi. Delikatnie masując okolice mostka wyraził swoje powątpiewanie w logikę tego pomysłu.

- Padre, jakim cudem Isabel ma iść do klasztoru? Przecież nikt jej nie przyjmie! Za stara na nowicjuszkę. Poza tym kto wziąłby na siebie ciężar utrzymywania chorego? Zresztą nawet wiana porządnego nie mogłaby wnieść. Widzę same przeszkody a największa to ta, że Isabel nie zgodzi się na to. Padre, wiele w życiu widziałem ale takich uczuć jak ona potrafi urzeczywistnić, to mało który mężczyzna wytrzyma. Ona w zakonie jeno zmarnieje a pożytku na drodze uświęcenia nie będzie żadnego.

- Ależ Antonio, ja nie w tym kontekście o tym powiedziałem. Znam Isabel od czasu jej ślubu z Bertone i wiem co nie co o jej gorącym temperamencie. Pomyślałem, żeby ją wysłać do zakonu w Szwajcarii na leczenie. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu a ona sama nawet sobie nie zda sprawy z przebiegłości naszego planu.

- Padre, teraz już gadasz głupoty, jakie pieczenie? Jaki plan?? Jaki zakon???

- Przyjacielu, wcześniej chcieliśmy ją odesłać do zakonu, coby jej serce wreszcie zaznało ukojenia w tęsknocie za zmarłym mężem. Teraz możemy połączyć te dwie sprawy w jedno. Niech biedna wyjedzie do Szwajcarii. Tam się uspokoi, wiele sobie przemyśli a przy okazji górskie powietrze dokona reszty na drodze ozdrowienia. Ty w tym czasie odpoczniesz od całego galimatiasu, odetchnie Twoja rodzina a Jolanda będzie mogła na nowo zająć się ogrodem i polem. Ostatnio na spacerze widziałem że chwastów ci tam więcej niż ziół.

          Ostatnie zdanie lekko trzepnęło Antonim. Nie zdenerwowały go uwagi o zaniedbanym polu i ogrodzie, bo tego był świadom ale i nie mógł mieć pretensji do nikogo o to. Spod byka popatrzał na Padre. W życiu nie podejrzewałby go o spacery a już tym bardziej o tak dalekie. Zagony leżały po drugiej stronie pagórka, osłonięte naturalnym wypiętrzeniem od porywistego wiatru znad morza. Wspomniał jednak zaraz jak biedny duchowny chyżo uciekał na widok piły w ręku Isabel więc szybko odsunął od siebie podejrzenie, że wiedza Padre bierze się tylko z ust kokot donoszących mu nie tylko ciasto. Potrząsnął głową jakby chciał wizję Padre w ruchu strząsnąć z czoła. Musiał przyznać, że przebiegłość Alesio jest podziwu godna. Isabel nawet nie będzie nic podejrzewała, a pod pozorem zainteresowania jej zdrowiem, na jakiś czas będą mieli dom tylko dla siebie. Skrępowanie, które zagościło w nim od dnia śmierci Bertone ciążyło wszystkim domownikom i trochę wytchnienia od niego każdemu się przyda. Jak Bóg da to Isabel zdrowa na ciele i duchu wróci za jakiś czas a wtedy będzie można z nią spokojnie i rzeczowo porozmawiać. Toć tyle spraw się nazbierało do uzgodnienia a czas płynął nieubłaganie.

         Padre Alesio kolejny raz pomógł Don Antonio i teraz, kiedy decyzja została podjęta w spokoju dopili cytrynówkę, a że przedniej była roboty wnet na usta ich zaczęły się cisnąć śpiewki, które znali jeszcze ze swojego dzieciństwa. W doskonałym nastroju Antonio ruszył do domu. Padre natomiast stał na skraju swojego małego królestwa i machał mu aż ten zniknął za zakrętem. Postał chwilę i podumał nad problemem przyjaciela. Gdzieś daleko majaczyła mu myśl, że coś zostało niedopowiedziane, że czegoś nie uzgodnili. Wrócił na farę i zamknął za sobą drzwi. Ciągle próbując sobie przypomnieć to co zapomnieli omówić, jakby machinalnie, zapalił naftę w lampie, strzepnął pierzynę, poprawił poduchę, bo pierze jakby zeszło w niej na jeden bok i opłukał zimną wodą twarz. Woda z jego mokrej brody kapała do miednicy a on dalej myślał: co zapomnieli ustalić? Poddał się wreszcie, gdyż wieczorna modlitwa była jeszcze do odmówienia a wyjątkowo nie mógł się na niej skupić. Wreszcie położył się do łóżka i zdmuchnął płomień w lampie. Kiedy chciał się obrócić na bok jasny błysk kazał mu z wrażenia usiąść na łóżku. Z oczami jak spodki, z których natychmiast zniknął wszelki ślad wypitej cytrynówki niemo wymówił: a kto jej o tym powie? Chwilę pomyślał intensywnie nad kolejnym problemem, ale w końcu doszedł do wniosku, że to zbyt dużo jak na jego jedną, biedną głowę. Niech Don Antonio sam zdecyduje. Pochwalił się w duchu, że tak szybko rozwiązał kolejny problem, położył się i zapadł w sen. Kiedy wychodząc z zakrystii na niedzielną mszę zobaczył w kościele drzewa cytrynowe zamiast wiernych, obrócił się na drugi bok. W tym momencie komar, który uszczuplał jego zasoby krwi zginął przygnieciony ręką duchownego, zostawiając po swoim istnieniu jedynie mały krwawy ślad na dawno niekrochmalonym prześcieradle.

c.d.n.

pannazkotem   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz