Rozdział 12 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze: 0
Rozdział 12
Jolanda ostatnimi czasy spała bardzo mało. Wsłuchiwała się we wszystkie odgłosy z domu, wyczulając perfekcyjny już słuch do ponadludzkich możliwości. Siedząc nieruchomo potrafiła stwierdzić, że w pokoju obok lata komar a w kuchni kotek słepie mleczko, co drugi łyk oblizując mordkę w pełni zadowolenia. Jolanda oczekiwała, że Isabel będzie miała dla niej jeszcze jedno, ostatnie zadanie tego wieczora. To już była tradycja, że musiała chorej przynosić do łoża dwa dzbanuszki ciepłego mleka z miodem - na spokojność - jak mawiała. Czekała zatem cierpliwe aż zostanie przywołana i poproszona o napój, jednak tym razem Isabel po prostu zapomniała. Zasnęła szybko i wszelkie myśli o mleku wyparowały jej z głowy razem z resztą świadomości. W ciszy domu Jolanda usłyszała nowy dźwięk. Z alkowy Isabel popłynęło do niej wdzięczne pomrukiwanie, które świadczyło o tym, że Isabel wchodzi w pierwszą fazę snu. Zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń uśmiechnęła się i udała do swojego pokoju, by tam wreszcie spędzić pierwszą spokojną noc.
Następnego ranka Don Antonio obudził się z niemiłym uczuciem, że czeka go dzisiejszego dnia ważne zadanie. Nie umiał sobie jednak przypomnieć co to jest takiego. Przyzwyczajony, że rano i tak ciężko było zebrać mu myśli ubrał się i szurając papuciami po podłodze poszedł do kuchni. Szybko rozpalił w piecu i postawił czajnik na płytę. Zwyczajowo już, czekał aż zagotuje się woda na jego poranną herbatę. Cały czas starał się uporządkować swoje myśli, ale resztki mocnego snu nie chciały opuścić jego głowy. Wypita wczoraj cytrynówka, potęgowała uczucie chaosu w myślach. Poszedł do studni i przyniósł wiadro świeżej, prawie lodowatej wody. Umył twarz a mokrymi rękami uporządkował zmierzwione w czasie nocy włosy. Z powoli zaczął odzyskiwać jasność myślenia. Wspomniał na wczorajszą rozmowę z Padre Alesio i stwierdził, że czas najwyższy przekazać wszystkie wieczorne ustalenia niczego się niespodziewającej Isabel. Zamyślonego, w kłębach pary buchającej z czajnika, znalazła go Margareta, którą obudziło zgrzytanie studziennego kołowrotka. Powoli wstała, ubrała się i poszła do kuchni śladem swojego męża. Widząc jego znieruchomienie i wpatrzone w dal oczy, chwyciła szybko ścierkę i odstawiła z pieca czajnik. Ten nagły ruch oprzytomnił Antonia. Parząc dla siebie i żony aromatyczny napar opowiedział o spotkaniu z zakonnikiem. Margareta słuchała bardzo uważnie. Musiała stwierdzić, że plan jest doskonały aczkolwiek wyraziła swoje zdanie co do realności jego wykonania oraz obawę, że Isabel nie będzie chciała wyjechać tak daleko. Don Antonio spojrzał na żonę i musiał przyznać jej rację. Lekko poirytowany jej wątpliwościami stwierdził, że jeżeli nie spróbują to się nie dowiedzą. Wyprostował się i z godnością człowieka świadomego swojej decyzji powiedział, że Isabel dzisiaj się dowie jakie są względem niej plany. Margareta pomyślała sobie, że skoro tak zadecydował to jej zdanie i tak się nie będzie liczyło, więc z kobiecą mądrością zatrzymała dla siebie wszystkie wątpliwości. Gdy Jolanda wstanie porozmawia z nią na osobności w tej sprawie. Na razie powoli dopijając gorącą herbatę, wzięła się za przygotowanie śniadania.
Jolanda spała wyjątkowo dobrze. Podświadomość przez cała noc dawała jej sygnały, że nadszedł nowy czas w jej życiu, a nade wszystko, że może spokojnie zrelaksować swoje ciało w długim śnie. Poddała się temu rozkosznemu uczuciu zasłużonego lenistwa i dopiero pukanie do drzwi wybudziło ją ze snu. Na delikatne pytanie matki, szybko odpowiedziała, że już wstała, a następnie poczęła wdziewać na siebie sukienkę i fartuch. Toż teraz do niej dotarło, że dzień już dawno się rozpoczął i że na targu wiele dzisiaj już nie sprzeda. Chwilka zadumy spowodowała jednak, że szybko pozbyła się jakichkolwiek wyrzutów sumienia z tego powodu. W końcu wyspała się i jest szczęśliwa. Dawno już nie była taka wypoczęta. Nocne czuwania przy chorej wyczerpywały jej siły czego nawet nie czuła dopóki nie spadł z niej ten obowiązek. I dobrze! W końcu ile można się opiekować leniem, który udaje, że jest chory?!
Kiedy wyszła ze swojego pokoju usłyszała dziwne odgłosy z kuchni. Takie ni to szloch ni to śmiech. Zaciekawiona podeszła cicho pod drzwi. Przy stole stał jej ojciec a naprzeciwko niego, na drugim końcu długiego mebla stała Isabel. To ona była źródłem tych dźwięków, które tak zaintrygowały Jolandę. Isabel co chwila łapała się za piersi a do oczu podnosiła rękę z chustką by obetrzeć łzy. Jolanda mogłaby przysiąc, że ani jedna nie wypłynęła z jej oczu, ale dalej wolała stać bez ruchu i oglądać ten teatr. A widowisko było przednie. Widocznie wzburzona czymś Isabel wyglądała jakby chciała cisnąć w Don Antonia porcelanowym kubkiem z resztą jego herbaty, który jakby nigdy nic stał na środku stołu. Margareta stała koło okna i co chwilę otwierała usta, żeby coś powiedzieć, po czym je zamykała, jakby się rozmyśliła, albo to co miało przez nie wyjść było już nieaktualne. Konwersacja i wydarzenia przy stole przebiegały szybko, zbyt szybko jak na Margaretę. Jolanda przeniosła wzrok z matki na Isabel, która wrzasnęła, że skoro wysyłamy ją do Szwajcarii, tak daleko od domu, to tak jakbyśmy się jej wyrzekali. Ona zatem zrobi to pierwsza i nie da nam tej satysfakcji: nie jesteśmy jej rodziną, tylko obcymi ludźmi! – wrzasnęła. Od tej pory nie chcę mieć z Wami nic wspólnego i nie nękajcie więcej mojej wdowiej duszy przyziemnymi sprawami! Atak Isabel tak Zaskoczył Don Antonio, że wyglądał, jakby strzelił w niego piorun. Nieugiętość własnej decyzji wystrzeliła z niego jak lawa z wulkanu. Postanowił i kropka! Isabel jeszcze będzie mu dziękowała a na razie skoro wyrzekła się rodzinnych stosunków to niech jedzie nawet na Madagaskar małpki trenować. Od tej pory jej los jest mu obojętny. Margareta widząc rozwój sytuacji odetchnęła. Musiała przyznać się przed sobą, że niechęć do Isabel na długi czas została przykryta obowiązkiem tolerowania jej jako żony Bertone. Z nich dwojga, to do Bertone miała słabość a Isabel była tylko niemiłym dodatkiem do tego miłego chłopca. Teraz mogła przestać udawać i świadomość tego o mało nie zwaliła jej z nóg. Głośno odetchnęła i wróciła do swoich zajęć.
Jolanda o mało nie podstawiła nogi przechodzącej Isabel, która z dumnie uniesioną głową poszła spakować swoje kufry na podróż. Jej też spadł kamień z serca, bo miała serdecznie dość towarzystwa rozkapryszonej wdowy. Bliski wyjazd Isabel nastroił ją tak optymistycznie, że gdyby głupio nie wyglądało poszłaby zaoferować pomoc w pakowaniu. Poranne uczucie do niej powróciło. To nie tylko szczęśliwy dzień. To najpiękniejszy dzień w całym jej dotychczasowym życiu. O święci Patroni, dzięki Wam!
c.d.n.
Dodaj komentarz