Rozdział 4 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze: 0
Rozdział 4
Kolejne dni upływały Isabel w coraz lepszym nastroju. Przekonanie, że czas rozpocząć nowe życie utwierdzało się w niej z każdym dniem. Z coraz większą chęcią wstawała do swoich obowiązków. W sobotni poranek, wyspana wstała wcześniej niż pozostali i ubrana w lekką szatę udała się do ogrodu. Chodząc pomiędzy zagonami stwierdziła, że czas żałoby niepomyślnie odbił się na posadzonych roślinach. Wstając z kolan wyprostowała się na tyle szybko, że głową uderzyła w wystającą gałąź brzoskwini. Zdenerwowana, że głupia roślina może w ten sposób sobie bezkarnie rosnąć, udała się do piwniczki po odpowiednie narzędzie. Wracając z siekierą ze wzrokiem skupionym na niesfornej gałęzi wyglądała tak, że pułk wojska mógłby się przestraszyć i schować w okopach. Zaciętość z jaką się wzięła do regularnego przetrzebienia gałęzi tej nieszczęsnej brzoskwini równa była sile wulkanu w pełnej erupcji. Czas żałoby pozwolił Isabel nabrać krzepy, toteż zaciętość z jaką się oddała temu niespodziewanemu zajęciu mogła starczyć dla dwóch rosłych mężczyzn. Świadomość owocowania drzewka dotarła do niej dopiero po zakończeniu niszczycielskiej działalności.
Akcja pod brzoskwinią spowodowała ogólną pobudkę pozostałych domowników, dla których sobotnie poranki były zarezerwowane na niczym niezmącone do tej pory błogie lenistwo. Donia Margareta wprowadzając się do Don Antonia 35 lat temu wprowadziła także nowe zwyczaje, nie do końca zrozumiałe dla innych mieszkańców Alicante aczkolwiek szanowane, ze względu na jej pracowitość i tempo wykonywanych prac. Pięć dni tygodnia pozwalało jej na wypełnienie wszystkich obowiązków więc na odpoczynek miała dwa dni. Sobota była zarezerwowana na drobne prace porządkowe, robótki ręczne lub pracę w ogrodzie, którą traktowała jako jedną z form odpoczynku. Jej ogród był zadbany, pełen zieleni i świeżych ziół, których zapach wieczorami przyciągał wszystkich domowników.
Obudzeni robotami bardziej przynależnymi drwalom niż delikatnej kobiecie wybiegli przed dom. Ich oczom ukazał się widok zgoła dziwny. Ich współlokatorka z szałem w oku i dziwnym krzywym uśmiechem na twarzy, w wyniku którego odsłoniły się z jednej strony zęby, szarpała się wśród gałęzi brzoskwini wymachując na prawo i lewo siekierą.
- Zostaw mnie! – krzyczała Isabel do gałęzi, które przytrzymywały jej skołtunione włosy i nie pozwalały jej odejść od drzewa. – Puść, bo cię wyrąbię do ostatniego korzenia! – wygrażała.
- Kobieto! Co ty wyprawiasz, uspokój że się! Jak można tak się z rana tłuc i wrzeszczeć! – krzyknęła Margareta.
Isabel tylko spojrzała w jej kierunku i nadal zaczęła wygrażać niewinnemu drzewu. Im bardziej się miotała, tym bardziej kołtun na jej głowie plątał się wśród gałęzi. Irytacja Isabel przeszła w atak histerii. Swoja groźbę zaczęła wprowadzać w czyn. Kolejne uderzenia zostawiały coraz większy ślad w pniu. Kilka dodatkowych zamachnięć i wystarczyło mocniej pchnąć by piękna, obłożona dojrzałymi owocami brzoskwinia legła pośród pozostałych w ogrodzie drzew. Z błyskiem zadowolenia w oku stwierdziła, że byle drzewo nie będzie stało na drodze do jej szczęścia.
Dla Margarety tego już było za dużo. Co ta wariatka sobie wyobraża!? Jak można ściąć cudze drzewo!? Czy ona nie widzi, że wlazła do nie swojego ogrodu!? Nauczona przez życie nie dawać sobie skakać po głowie wiele się nie namyślając ruszyła w stronę Isabel. Don Antonio na próżno ją próbował zatrzymać. Specjalnie zresztą się do tego nie przykładał, gdyż i jego zbulwersował fakt ścięcia jego ulubionego drzewa. Gdy Isabel zobaczyła Margaretę w natarciu zdała sobie wreszcie sprawę, że ścięła drzewo w nie swoim ogrodzie. Znając na tyle Margaretę i wiedząc, że jest to kobieta zahartowana na różnych życiowych zakrętach porwała siekierę i uciekła do swojej części domu. W mieszkaniu, które zajmowała z Bertone czuła się jak w twierdzy. Tam nie mogło jej się stać nic złego. Przekręciwszy masywny klucz w zamku usiadła na łóżku wciąż nieświadomie ściskając siekierę, tak jakby było to ramię jej zmarłego męża.
Kiedy wreszcie się uspokoiła a na zewnątrz ucichły głosy potężnego wzburzenia wywołanego jej postępkiem, dopuściła do głosu, jak jej się zdawało, rozsądek. Myśli ruszyły z kopyta, no i zaczęła się karuzela. Szaleństwo mózgowe które się rozpoczęło tak ją wyczerpało, że do końca dnia pozostała zamknięta w swojej twierdzy. Wieczorem skrystalizowało się jedno zasadnicze pytanie: Co odziedziczyłam po swoim ukochanym mężu? Na te pytanie postanowiła znaleźć odpowiedzi w najbliższym czasie. Urażona atakiem Margarety poddała się wieczornym ablucjom a następnie zaległa w pościeli z mocnym postanowieniem rozwiązania zagadki.
Ścięta brzoskwinia, obrana przez córkę Don Antonia z owoców, rozpoczęła powolny proces usychania. W poniedziałek Jolanda na targu miała do sprzedania wiele słojów brzoskwiniowych konfitur. Margareta z mężem wspólnie stwierdzili, że szaleństwo Isabel nie było tylko plotką. Uspokojeni naparem z melisy postanowili się w tej sprawie poradzić zakonnika – Padre Alesio.
c.d.n.
Dodaj komentarz