sie 06 2010

Rozdział 3 „Dramat na dwa strzaskane serca”...


Komentarze: 0

Rozdział 3

           Isabel zeszła krętą drogą do portu. Wiele razy biegła nią naprzeciw mężowi. Dzisiaj pierwszy raz od jego śmierci szła wolna od smutku. Powzięte rankiem postanowienia tak mocno w nią zapadły, że nic nie mogłoby stanąć na drodze do ich realizacji. Już zbyt długo była sama, zbyt wiele łez wypłakała, za dużo samotnych nocy spędziła, by teraz dopuścić do zburzenia  planu jej „nowego życia”. Wkrótce weszła pomiędzy zabudowania stanowiące serce Alicente. Białe domy, z daleka tak do siebie podobne, były przepięknie obrośnięte kwiatami. Pojedyncze krzewy winorośli zasadzone przed domami dawały delikatny cień, w którym gospodynie wypełniały swoje domowe obowiązki. W tym samym czasie ich mężowie na maleńkich łodziach byli daleko od brzegu, chcąc z błękitnych fal wydobyć owoce morza. Isabel z dumnie podniesioną głową przeszła obok zabudowań by po kilkunastu metrach dojść do targu. Chciała dać mieszkańcom do zrozumienia, że wróciła dawna Isabel, dlatego lekko przystanęła i uśmiechnęła się do zebranych. Niestety jej zachowanie i postawa były tak odmienne od tradycji i porządku dnia powszedniego, że zrodziła im się myśl, że ze smutku i tęsknoty biedna Isabel postradała zmysły. Myśli te szybko stały się plotką, w którą nie było trudno uwierzyć. Kiedy doszła do końca targu by ponownie zagłębić się w uliczkę prowadzącą do portu zebrani na rynku Alicente byli przekonani, że Isabel zaprzedała dusze diabłu a ten w zamian pozwolił jej się spotykać ze zmarłym mężem. Wykrzywiony wyraz twarzy miał być tego dowodem. Teraz zaś udaje się na brzeg do portu by tam rzucić się do morza i połączyć się z Bertone. Jeszcze nie ucichł szelest jej sukni gdy większość zebrana na targu ruszyła za nią. Uliczni rozrabiacy już zaczęli zbierać zakłady. Zdecydowanie więcej było tych, którzy uważali, że Isabel rzuci się w toń i z wypiekami na twarzy oczekiwali takiego finału.

            Isabel szła nadal w zamyśleniu a nogi z przyzwyczajenia same ja prowadziły. Dumała nad swoją aktualną pozycją. Nigdy nie zastanawiała się nad tym czy Bertone jest bogaty. Żyli z dnia na dzień. Dach nad głową mieli. Mimo skromnych jak się jej wydawało warunków niczym nie musiała się martwić. Morze było dla nich łaskawe i nie skąpiło w połowach. Chociaż lubiła ładne rzeczy nigdy nie miała do męża pretensji, że musi kilka lat chodzić w jednej sukni. Większość kobiet miała na świąteczne dni tylko jedną kreację a do pracy w polu nie musiała się specjalnie stroić. Nie musiała się także zamartwiać domowymi sprawami, gdyż te w większości załatwiał Don Antonio. Teraz, gdy podjęła nowe wyzwania, chciała także w tej kwestii uregulować swój stan. Chciała wiedzieć czy można o niej mówić zamożna wdowa czy też bardziej przylgnie do niej „biedna wdowa” i to nie ze względu na stratę ukochanego męża lecz na stan jej finansów. Nawet nie wiedząc kiedy doszła do portu. Zatrzymała się na skraju nabrzeża i powoli ogarnęła widok, który się przed nią rozpostarł. Wreszcie wzrok zatrzymał się na latarni morskiej. Biały słup wysokości ok. 30 metrów był domem jej ojca. To do niego chciała dotrzeć i porozmawiać o swojej przyszłości. Zawsze mogła na niego liczyć i mimo szorstkiej powierzchowności był dla niej czuły i kochający. Ku wielkiemu rozczarowaniu mieszkańców Alicente, którzy już w niemałym tłumie szli za Isabel, obiekt ich ciekawości i zakładów niespodziewanie skręcił w prawo i skierował się do latarni. Powoli z dezaprobatą na twarzy poczęli wracać do swoich pozostawionych straganów i wózków. Dzisiaj zobaczyli tylko tyle, ale byli przeświadczeni, że to nie ostatnie wydarzenie związane z Isabel. „Stosownie młoda wdowa” jeszcze nie raz będzie przedmiotem ich plotek.

            Nadbrzeżna droga poprowadziła Isabel prosto do schodów. Weszła po 5 stopniach i znalazła się przed brązowo pomalowanymi drzwiami. Ledwie podniosła rękę do kołatki, gdy drzwi niespodziewanie się otwarły i zdyszany ale uśmiechnięty ojciec wziął ją w ramiona. Don Rodrigo był przeszczęśliwy, że jego córka wreszcie pozostawiła za sobą żałobny stan. Wiedział o tym już wtedy gdy obserwując jej samotny spacer ze szczytu latarni zauważył jej swobodny krok i malutki bukiecik polnych kwiatów, które mimowolnie zrywała w czasie marszu.

- Ojcze, Bertone mnie kochał a ja kochałam jego ale teraz już go nie ma. Muszę sama zacząć  żyć. Czy pomożesz mi w tym Ojcze? Czy mogę na Ciebie liczyć?

- Isabel! Jesteś moją ukochaną córką. Jakże bym Ci nie miał pomóc? Tyle czasu… Córciu!

- Ojcze, wiem, że długo byłam smutna, że ciemność otoczyła me serce, ale teraz chcę na nowo zacząć oddychać pełną piersią tylko że muszę się tego od nowa nauczyć.

- Pomogę Ci Isabel. Cieszę się, że wreszcie zrozumiałaś, że nie można cofnąć tego co już się stało, że Bertone nie wróci. Tak długo się martwiłem i nie wiedziałem jak mogę Ci pomóc. Twoja Matka zawsze mawiała, że czas jest najlepszym lekarstwem i mimo, że wiele razy się ze sobą nie zgadzaliśmy tu muszę przyznać jej rację.

- Jeszcze nie tak dawno myślałam, że świat bez Bertone nie może istnieć…, że ja nie mogę istnieć. Różne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy samotnie spędzałam dnie i noce. Ale teraz wiem, że mam jeszcze Ciebie.

- Tak się cieszę! Wejdź proszę, pewnie jesteś zmęczona, Rita właśnie zrobiła świeżej lemoniady napijemy się i porozmawiamy.

Usiedli na skraju nabrzeża a ciemnoskóra Rita, która zawsze pomagała w ich domu, przyniosła dwie szklanice i dzban napoju w którym pływały kawałki limonek.

W kościele dawno przebrzmiały dzwony wzywające na południową modlitwę, dawno przestały bzykać pszczoły i słońce zaczęło powoli zlewać się z horyzontem a oni nadal siedzieli przed latarnią i cieszyli się ze zmian jakie niosła dla nich przyszłość. Kiedy już otoczenie przybrało kolor brązu a w zachodzące słońce można było się wpatrzeć bez mrużenia oczu, Isabel pożegnała się z ojcem i ruszyła do domu.

c.d.n.

pannazkotem   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz