sie 08 2010

Rozdział 8 "Dramat na dwa strzaskane...


Komentarze: 0

Rozdział 8

         Margareta pospieszała swojego męża. Powóz już stał na drodze a koń spokojnie grzebał kopytem w kurzu i nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł ruszyć. Od tego stania w stajni nogi mu drętwiały i każda, nawet u wozu, przebieżka była dla niego rozrywką.

         Don Antonio założył kapelusz na głowę a do ręki wziął laseczkę. Uważał, że dodawała mu ona powagi a poza tym lubił mieć przy sobie tę drobną podporę. Kości bolały go coraz bardziej i chwilowy ból, który go często nachodził, powodował, że równowagę miał zachwianą. Laseczka była zatem przedłużeniem jego ręki w chwilach drobnych niedyspozycji.

         Wsiedli oboje do powozu a koń ruszył delikatnie kierowany lejcami. Po kilkunastu minutach dotarli do małego domku. Ascetyczny i surowy wygląd na darmo chciano rozweselić kolorowymi kwiatami. Efekt tego był znikomy. Od razu można było poznać, że w tym gospodarstwie brak kobiecej ręki. Donice porozstawiane były bez żadnego porządku i bez znajomości, której roślinie potrzeba cienia a której słońca. Żadne zbiegi pielęgnacyjne nie mogły pomóc kwiatom w utrzymaniu soczystych kolorów. Jednak właściciel tej „posiadłości” nie zwracał na to uwagi. Jakby mimochodem starał się utrzymać obejście w pewnym ładzie. W większości jednak zdawał się i w tym zakresie na wolę boską.

         Margareta przytrzymała konia, natomiast Don Antonio zapukał do drzwi, a kiedy się otworzyły gestem zaprosił Padre Alesio do powozu. To na jego przybycie biedna Jolanda musiała kolejny raz porządkować dom, w którym porządek panował wręcz wzorowy i żadnych pośpiesznych działań nie wymagał. Padre powoli wspiął się na powóz a następnie klapnął sobie na ławę aż sprężyny jęknęły. Zdawać by się mogło, że zakonnik nosi ze sobą ciężary problemów wszystkich parafian, jednak jego tusza wynikała z jeszcze jednej słabości poza kawą. Parafianki serdecznie dokarmiały Padre, wierząc głęboko, że mężczyzna mieszkający sam, nigdy nie ugotują a już na pewno nie upiecze takich wspaniałych rzeczy jak kobieta. Przekonane o braku drobnych przyjemności gastronomicznych w jego życiu co rusz przynosiły mu w darze cuda ze swoich piekarników. Padre wyjątkowo nie wyprowadzał parafianek z błędu. Serdecznie dziękował a następnie drażnił swoje zmysły najpierw wciągając aromatyczne zapachy przez nos a następnie zjadając specjały. Wyjątkowo przypadły mu do gustu wszelkiego rodzaju słodkie placki a parafianki nie musiały długo dochodzić czym można Padre Alesio dogodzić. Swojej słabości nigdy nie rozpatrywał w kontekście grzechu obżarstwa, jednak powoli zaczął się zastanawiać dlaczego pas u habitu ciągle jest za ciasny, mimo, że zawiązywał go co rusz w innym miejscu.

         Koń lekko stęknął, gdy poczuł dodatkowy ciężar w powozie, jednak niczemu specjalnie się nie sprzeciwiał. Delikatnie zarżał i ruszył powoli w kierunku domu.

         Tymczasem Isabel była sama! Gdy tylko powóz z gospodarzami zniknął za zakrętem wyszła ze swoich pokoi i powoli obeszła cały dom. Nie było tego wiele, jednak solidne ściany i mocny dach dawały poczucie bezpieczeństwa a jednocześnie wspaniale chroniły przez upałem letnich dni. W jego pokojach można było spokojnie odpocząć zarówno od trudu codziennych prac jak i ochłodzić się po upałach. We wczesnej młodości ojciec nauczył jej podstaw rachunków. Zawsze powiadał, że kobieta może ulegać we wszystkim swojemu mężowi, jednak na rachunkach musi się znać, by bez problemów utrzymać dom. Toteż wiele czasu spędził z Isabel na ćwiczeniach, gdy dodawała i odejmowała wyimaginowane kosze winogron i cebuli. Teraz te umiejętności miały jej się przydać. Nie miała jednak miary by wyliczyć jak wielki jest dom. Długo się zastanawiała nad tym czego użyć. Wyszła nawet na podwórze chcąc znaleźć odpowiedniej długości patyk lub inny przedmiot.

         Zza zakrętu powoli wytoczył się powóz z domownikami i ich gościem. Już z daleka zauważyli Isabel. Szczególnie Padre Alesio skupił na sobie jej wzrok, gdyż to z jej powodu się tu znalazł tego dnia. Obserwował jak Isabel podeszła do drewnianej części płotu i spróbowała wyrwać jedną ze sztachet. Te jednak, jak wszystko w tym domu, były solidnie ze sobą połączone i nie dały się ruszyć. Isabel kopnęła w płot i odwróciła się. Jej wzrok padł na widły wbite w kupę podściółki, która rano Don Antonio wygarnął ze stajni. Wyrwała widły z nawozu i ważąc je w ręce oceniała ich przydatność. Stwierdziła że są za długie a poza tym ich trójzębiaste zakończenie bardzo by jej przeszkadzało. Odrzuciła je na miejsce skąd je wyciągnęła i ponownie odwróciła się. Lekko podparła brodę lewą ręką wspartą na prawej zarzuconej na lewe biodro. Ta poza była jasnym sygnałem, że Isabel osiągnęła szczyty swoich możliwości twórczych. Nie trzeba było długo czekać, gdy pobiegła do stodoły i wyszła stamtąd z piłą w ręku.

         Padre Alesio z lekkim już drżeniem serca patrzył na kolejne wypadki, które się działy na jego oczach. Isabel zakasała kiecę a następnie trąć o piłę postawioną o ścianę stodoły powoli ale skutecznie oddzielała jej dolny szew od reszty, na zawsze niszcząc swój jeden z lepszych roboczych strojów. Dla Padre Alesio tego było za dużo. Wstrzymywany oddech wreszcie znalazł ujście i odblokowany wydobył się z jego płuc z małym gwizdem. W tym samym momencie Margareta i Don Antonio odwrócili się i z niepokojem spojrzeli na duchownego. Ten widać miał taki wyraz twarzy, że oboje cicho zadali pytanie: A nie mówiliśmy? Nawet koń zatrzymał się na tę chwilę. Nie wiadomo, czy również wyczuł delikatną nutę szaleństwa w powietrzu, czy też Don Antonio bezwiednie przyciągnął lejce do siebie w niemym oczekiwaniu na rozwój wypadków. Stali więc tam na drodze i patrzyli na Isabel w potarganym odzieniu. Ta zaś, ucieszona efektem swojej działalności pseudokrawieckiej z oderwanym paskiem, podeszła do boku domu i tam począwszy od krawędzi ściany zaczęła powoli przekładać go w ten sposób, że do jego końca przykładała początek co w efekcie pozwalało jej na stwierdzenie, że zachodnia ściana ma długość 15 pasków. Uśmiechnięta poszła za kolejny róg i tym razem rozpoczęła mierzenie kolejnej, dłuższej ściany domu. Padre Alesio miał dość. To co usłyszał w niedzielę i to co zobaczył dzisiaj było dla niego za dużo. Przyzwyczajony do spokojnych i potulnych mężom kobiet, które rozpieszczały go swoimi wypiekami, nie spodziewał się zobaczyć wcielonego szaleństwa. Nie podejmując prób rozmowy z Isabel, z mety określił swoje zdanie na ten temat i gdyby nie był z Don Antonio i jego żoną, najlepiej udałby się na swoją farę. Jednak gospodarz dał znak koniowi a ten znowu ruszył do domu. Dla wszystkich w powozie było jasne, że stan Isabel pogarsza się z każdym dniem.

          Z szaleństwa Isabel wymierne korzyści czerpała jak na razie tylko Jolanda. Brzoskwiniowe konfitury szły jak woda i to bez specjalnego targowania. W głowie Jolandy na chwilę zaświtała nawet myśl, że Isabel mogłaby częściej dopuszczać do głosu swoją niszczycielską naturę. Szybko jednak ją porzuciła. Właśnie sprzedała ostatni słoik i pomyślała, że długo nie spojrzy na ten soczysty owoc. Schowała zarobione dzisiaj pieniądze pod fartuch i udała się do domu ciągnąc za sobą wózek.

c.d.n.

pannazkotem   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz