Archiwum 06 sierpnia 2010


sie 06 2010 Rozdział 4 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 4

              Kolejne dni upływały Isabel w coraz lepszym nastroju. Przekonanie, że czas rozpocząć nowe życie utwierdzało się w niej z każdym dniem. Z coraz większą chęcią wstawała do swoich obowiązków. W sobotni poranek, wyspana wstała wcześniej niż pozostali i ubrana w lekką szatę udała się do ogrodu. Chodząc pomiędzy zagonami stwierdziła, że czas żałoby niepomyślnie odbił się na posadzonych roślinach. Wstając z kolan wyprostowała się na tyle szybko, że głową uderzyła w wystającą gałąź brzoskwini. Zdenerwowana, że głupia roślina może w ten sposób sobie bezkarnie rosnąć, udała się do piwniczki po odpowiednie narzędzie. Wracając z siekierą ze wzrokiem skupionym na niesfornej gałęzi wyglądała tak, że pułk wojska mógłby się przestraszyć i schować w okopach. Zaciętość z jaką się wzięła do regularnego przetrzebienia gałęzi tej nieszczęsnej brzoskwini równa była sile wulkanu w pełnej erupcji. Czas żałoby pozwolił Isabel nabrać krzepy, toteż zaciętość z jaką się oddała temu niespodziewanemu zajęciu mogła starczyć dla dwóch rosłych mężczyzn. Świadomość owocowania drzewka dotarła do niej dopiero po zakończeniu niszczycielskiej działalności.

        Akcja pod brzoskwinią spowodowała ogólną pobudkę pozostałych domowników, dla których sobotnie poranki były zarezerwowane na niczym niezmącone do tej pory błogie lenistwo. Donia Margareta wprowadzając się do Don Antonia 35 lat temu wprowadziła także nowe zwyczaje, nie do końca zrozumiałe dla innych mieszkańców Alicante aczkolwiek szanowane, ze względu na jej pracowitość i tempo wykonywanych prac. Pięć dni tygodnia pozwalało jej na wypełnienie wszystkich obowiązków więc na odpoczynek miała dwa dni. Sobota była zarezerwowana na drobne prace porządkowe, robótki ręczne lub pracę w ogrodzie, którą traktowała jako jedną z form odpoczynku. Jej ogród był zadbany, pełen zieleni i świeżych ziół, których zapach wieczorami przyciągał wszystkich domowników.

        Obudzeni robotami bardziej przynależnymi drwalom niż delikatnej kobiecie wybiegli przed dom. Ich oczom ukazał się widok zgoła dziwny. Ich współlokatorka z szałem w oku i dziwnym krzywym uśmiechem na twarzy, w wyniku którego odsłoniły się z jednej strony zęby, szarpała się wśród gałęzi brzoskwini wymachując na prawo i lewo siekierą.

- Zostaw mnie! – krzyczała Isabel do gałęzi, które przytrzymywały jej skołtunione włosy i nie pozwalały jej odejść od drzewa. – Puść, bo cię wyrąbię do ostatniego korzenia! – wygrażała.

- Kobieto! Co ty wyprawiasz, uspokój że się! Jak można tak się z rana tłuc i wrzeszczeć! – krzyknęła Margareta.

Isabel tylko spojrzała w jej kierunku i nadal zaczęła wygrażać niewinnemu drzewu. Im bardziej się miotała, tym bardziej kołtun na jej głowie plątał się wśród gałęzi. Irytacja Isabel przeszła w atak histerii. Swoja groźbę zaczęła wprowadzać w czyn. Kolejne uderzenia zostawiały coraz większy ślad w pniu. Kilka dodatkowych zamachnięć i wystarczyło mocniej pchnąć by piękna, obłożona dojrzałymi owocami brzoskwinia legła pośród pozostałych w ogrodzie drzew. Z błyskiem zadowolenia w oku stwierdziła, że byle drzewo nie będzie stało na drodze do jej szczęścia.

        Dla Margarety  tego już było za dużo. Co ta wariatka sobie wyobraża!? Jak można ściąć cudze drzewo!? Czy ona nie widzi, że wlazła do nie swojego ogrodu!? Nauczona przez życie nie dawać sobie skakać po głowie wiele się nie namyślając ruszyła w stronę Isabel. Don Antonio na próżno ją próbował zatrzymać. Specjalnie zresztą się do tego nie przykładał, gdyż i jego zbulwersował fakt ścięcia jego ulubionego drzewa. Gdy Isabel zobaczyła Margaretę w natarciu zdała sobie wreszcie sprawę, że ścięła drzewo w nie swoim ogrodzie. Znając na tyle Margaretę i wiedząc, że jest to kobieta zahartowana na różnych życiowych zakrętach porwała siekierę i uciekła do swojej części domu. W mieszkaniu, które zajmowała z Bertone czuła się jak w twierdzy. Tam nie mogło jej się stać nic złego. Przekręciwszy masywny klucz w zamku usiadła na łóżku wciąż nieświadomie ściskając siekierę, tak jakby było to ramię jej zmarłego męża.

        Kiedy wreszcie się uspokoiła a na zewnątrz ucichły głosy potężnego wzburzenia wywołanego jej postępkiem, dopuściła do głosu, jak jej się zdawało, rozsądek. Myśli ruszyły z kopyta, no i zaczęła się karuzela. Szaleństwo mózgowe które się rozpoczęło tak ją wyczerpało, że do końca dnia pozostała zamknięta w swojej twierdzy. Wieczorem skrystalizowało się jedno zasadnicze pytanie: Co odziedziczyłam po swoim ukochanym mężu? Na te pytanie postanowiła znaleźć odpowiedzi w najbliższym czasie. Urażona atakiem Margarety poddała się wieczornym ablucjom a następnie zaległa w pościeli z mocnym postanowieniem rozwiązania zagadki.

        Ścięta brzoskwinia, obrana przez córkę Don Antonia z owoców, rozpoczęła powolny proces usychania. W poniedziałek Jolanda na targu miała do sprzedania wiele słojów brzoskwiniowych konfitur. Margareta z mężem wspólnie stwierdzili, że szaleństwo Isabel nie było tylko plotką. Uspokojeni naparem z melisy postanowili się w tej sprawie poradzić zakonnika – Padre Alesio.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 06 2010 Rozdział 3 „Dramat na dwa strzaskane serca”...
Komentarze (0)

Rozdział 3

           Isabel zeszła krętą drogą do portu. Wiele razy biegła nią naprzeciw mężowi. Dzisiaj pierwszy raz od jego śmierci szła wolna od smutku. Powzięte rankiem postanowienia tak mocno w nią zapadły, że nic nie mogłoby stanąć na drodze do ich realizacji. Już zbyt długo była sama, zbyt wiele łez wypłakała, za dużo samotnych nocy spędziła, by teraz dopuścić do zburzenia  planu jej „nowego życia”. Wkrótce weszła pomiędzy zabudowania stanowiące serce Alicente. Białe domy, z daleka tak do siebie podobne, były przepięknie obrośnięte kwiatami. Pojedyncze krzewy winorośli zasadzone przed domami dawały delikatny cień, w którym gospodynie wypełniały swoje domowe obowiązki. W tym samym czasie ich mężowie na maleńkich łodziach byli daleko od brzegu, chcąc z błękitnych fal wydobyć owoce morza. Isabel z dumnie podniesioną głową przeszła obok zabudowań by po kilkunastu metrach dojść do targu. Chciała dać mieszkańcom do zrozumienia, że wróciła dawna Isabel, dlatego lekko przystanęła i uśmiechnęła się do zebranych. Niestety jej zachowanie i postawa były tak odmienne od tradycji i porządku dnia powszedniego, że zrodziła im się myśl, że ze smutku i tęsknoty biedna Isabel postradała zmysły. Myśli te szybko stały się plotką, w którą nie było trudno uwierzyć. Kiedy doszła do końca targu by ponownie zagłębić się w uliczkę prowadzącą do portu zebrani na rynku Alicente byli przekonani, że Isabel zaprzedała dusze diabłu a ten w zamian pozwolił jej się spotykać ze zmarłym mężem. Wykrzywiony wyraz twarzy miał być tego dowodem. Teraz zaś udaje się na brzeg do portu by tam rzucić się do morza i połączyć się z Bertone. Jeszcze nie ucichł szelest jej sukni gdy większość zebrana na targu ruszyła za nią. Uliczni rozrabiacy już zaczęli zbierać zakłady. Zdecydowanie więcej było tych, którzy uważali, że Isabel rzuci się w toń i z wypiekami na twarzy oczekiwali takiego finału.

            Isabel szła nadal w zamyśleniu a nogi z przyzwyczajenia same ja prowadziły. Dumała nad swoją aktualną pozycją. Nigdy nie zastanawiała się nad tym czy Bertone jest bogaty. Żyli z dnia na dzień. Dach nad głową mieli. Mimo skromnych jak się jej wydawało warunków niczym nie musiała się martwić. Morze było dla nich łaskawe i nie skąpiło w połowach. Chociaż lubiła ładne rzeczy nigdy nie miała do męża pretensji, że musi kilka lat chodzić w jednej sukni. Większość kobiet miała na świąteczne dni tylko jedną kreację a do pracy w polu nie musiała się specjalnie stroić. Nie musiała się także zamartwiać domowymi sprawami, gdyż te w większości załatwiał Don Antonio. Teraz, gdy podjęła nowe wyzwania, chciała także w tej kwestii uregulować swój stan. Chciała wiedzieć czy można o niej mówić zamożna wdowa czy też bardziej przylgnie do niej „biedna wdowa” i to nie ze względu na stratę ukochanego męża lecz na stan jej finansów. Nawet nie wiedząc kiedy doszła do portu. Zatrzymała się na skraju nabrzeża i powoli ogarnęła widok, który się przed nią rozpostarł. Wreszcie wzrok zatrzymał się na latarni morskiej. Biały słup wysokości ok. 30 metrów był domem jej ojca. To do niego chciała dotrzeć i porozmawiać o swojej przyszłości. Zawsze mogła na niego liczyć i mimo szorstkiej powierzchowności był dla niej czuły i kochający. Ku wielkiemu rozczarowaniu mieszkańców Alicente, którzy już w niemałym tłumie szli za Isabel, obiekt ich ciekawości i zakładów niespodziewanie skręcił w prawo i skierował się do latarni. Powoli z dezaprobatą na twarzy poczęli wracać do swoich pozostawionych straganów i wózków. Dzisiaj zobaczyli tylko tyle, ale byli przeświadczeni, że to nie ostatnie wydarzenie związane z Isabel. „Stosownie młoda wdowa” jeszcze nie raz będzie przedmiotem ich plotek.

            Nadbrzeżna droga poprowadziła Isabel prosto do schodów. Weszła po 5 stopniach i znalazła się przed brązowo pomalowanymi drzwiami. Ledwie podniosła rękę do kołatki, gdy drzwi niespodziewanie się otwarły i zdyszany ale uśmiechnięty ojciec wziął ją w ramiona. Don Rodrigo był przeszczęśliwy, że jego córka wreszcie pozostawiła za sobą żałobny stan. Wiedział o tym już wtedy gdy obserwując jej samotny spacer ze szczytu latarni zauważył jej swobodny krok i malutki bukiecik polnych kwiatów, które mimowolnie zrywała w czasie marszu.

- Ojcze, Bertone mnie kochał a ja kochałam jego ale teraz już go nie ma. Muszę sama zacząć  żyć. Czy pomożesz mi w tym Ojcze? Czy mogę na Ciebie liczyć?

- Isabel! Jesteś moją ukochaną córką. Jakże bym Ci nie miał pomóc? Tyle czasu… Córciu!

- Ojcze, wiem, że długo byłam smutna, że ciemność otoczyła me serce, ale teraz chcę na nowo zacząć oddychać pełną piersią tylko że muszę się tego od nowa nauczyć.

- Pomogę Ci Isabel. Cieszę się, że wreszcie zrozumiałaś, że nie można cofnąć tego co już się stało, że Bertone nie wróci. Tak długo się martwiłem i nie wiedziałem jak mogę Ci pomóc. Twoja Matka zawsze mawiała, że czas jest najlepszym lekarstwem i mimo, że wiele razy się ze sobą nie zgadzaliśmy tu muszę przyznać jej rację.

- Jeszcze nie tak dawno myślałam, że świat bez Bertone nie może istnieć…, że ja nie mogę istnieć. Różne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy samotnie spędzałam dnie i noce. Ale teraz wiem, że mam jeszcze Ciebie.

- Tak się cieszę! Wejdź proszę, pewnie jesteś zmęczona, Rita właśnie zrobiła świeżej lemoniady napijemy się i porozmawiamy.

Usiedli na skraju nabrzeża a ciemnoskóra Rita, która zawsze pomagała w ich domu, przyniosła dwie szklanice i dzban napoju w którym pływały kawałki limonek.

W kościele dawno przebrzmiały dzwony wzywające na południową modlitwę, dawno przestały bzykać pszczoły i słońce zaczęło powoli zlewać się z horyzontem a oni nadal siedzieli przed latarnią i cieszyli się ze zmian jakie niosła dla nich przyszłość. Kiedy już otoczenie przybrało kolor brązu a w zachodzące słońce można było się wpatrzeć bez mrużenia oczu, Isabel pożegnała się z ojcem i ruszyła do domu.

c.d.n.

pannazkotem