Archiwum 08 sierpnia 2010


sie 08 2010 Tak na koniec dnia a poczatek nocy...
Komentarze (0)

         Dziekuję wszystkim dotychczasowym czytelnikom za miłe komentarze. "Dramat..." jmiał być jakby ubocznym efektem tego bloga a na razie rozwija się w wątek główny., co lekko mnie przeraża. Mam nadzieję z czasem więcej miejsca poświęcać jednak kociej sprawie.

          Frotka dziękuje za życzenia i wyraża nadzieję, że nowy rok życia będzie dla niej równie szczęśliwy co dotychczasowy. Na poparcie swojej szczęśliwości zjadła jednego komara i dwie muchy po czym zaległa w pościeli na 6 godzin. Obcięcie pazurków było odebrane jako zamach na jej spokojny sen, ale specjalnie się tym nie przejęła. Teraz dowody miłości mniej bolą...

Pozdrawiam

Panna z kotem

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 10 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 10

         Na szczęście okazało się, że żywy inwentarz przeżył furię Isabeli. Kogut dumnie wyprowadził z kurnika swój niewielki harem, świnki pochrumkiwały w chlewiku a koń spokojnie stał w stajni i mielił w gębie sianko. Sielski obraz - można by rzec. Domownicy, jak co dzień, rozeszli się do swoich obowiązków. Jolanda z wózkiem pojechała na targ. Don Antonio zajął się obejściem a Margareta poszła do ogrodu. Wszyscy byli zadowoleni, że jak na razie ten poranek jest spokojny i niczym nie zakłócony.

         W południe, pierwszy raz od wielu dni, zrobiło się pochmurno. Najpierw z głębi lądu wiatr przywiał maleńkie białe chmurki, które przypominały mięciutkie baranki. Później zaczęły zbijać się w jedną wielką chmurę by dwie godziny później mogła się rozpocząć ulewa. Wielu mieszkańców Alicante czekało na deszcz. Mimo ciepłego, wręcz tropikalnego, klimatu, do którego wszyscy byli przyzwyczajeni, upały ostatnich dni zmęczyły nawet najmłodszych członków tej społeczności. Kiedy już powietrze stało się czyste i łatwiej się oddychało, miasteczko jakby zapadło w sen. Tylko zieleń jakby bardziej ożyła. Wydawała się taka soczysta. Właściciele winnych ogrodów zacierali ręce. Tegoroczna aura pozwalała przypuszczać, że zbiory będą wyjątkowo obfite a wino będzie miało niesamowity smak.

         Po obiedzie, kiedy cała rodzina Don Antonio odpoczywała przybył posłaniec od Padre Alesio. Zakonnik zapraszał ich do siebie, żeby porozmawiać o ważnej sprawie. Wiadomo, że temat miał dotyczyć Isabel, a że tego dnia nie planowali już większych prac, zabrali się z posłańcem na farę. Padre Alesio ucieszył się tak szybkim przybyciem swoich gości. Zaprosił do środka i gdy siedzieli już przy małych filiżankach z kawą powiedział im, że on widzi dla Isabel tylko jedno rozwiązanie. Powinna udać się na jakiś czas do klasztoru sióstr od świętej Marianny. Zakon znajdował się kilka kilometrów od Alicante. Wyjazd z domu, w którym nadal jak wynika z zachowania Isabel, wciąż przebywa duch Bertone, dobrze jej zrobi. Cisza i modlitwa pozwolą jej na spokojne spojrzenie na siebie. Siostry mają cudowny dar uzdrawiania skołatanej duszy a tego Isabel chyba teraz najbardziej potrzebuje.

         Plan wydał się dobry, jednak jak do niego przekonać Isabel. Mało kto miał ochotę na rozmowę z nią. Po prostu bano się jej reakcji nawet gdy chodziło o codzienne sprawy a co dopiero w sprawie jej wyjazdu? Nie, to się nie uda. – pomyślał Don Antonio i podobne wątpliwości można było odczytać z twarzy Margarety. W tym momencie Jolanda postanowiła zabrać głos:

- Matko i ojcze, przecież ja mogę z nią porozmawiać. Nie mam się czego obawiać.

- Ależ córko, ona nie zachowuje się rozsądnie! A co zrobisz jak ruszy na Ciebie z siekierą? Ta, którą ścięła brzoskwinię nadal jest w jej posiadaniu.

- Ojcze! A dlaczego ona miałaby mnie potraktować siekierą? Chcę z nią porozmawiać i wyciągnę ja na neutralny grunt. Zaproszę ją na spacer. Sądzę, że mi nie odmówi. Matko, zgódźcie się na to. Trzeba wreszcie tej nienormalnej sytuacji zaradzić.

- Córko! Obiecaj, że będziesz uważała.

- Oczywiście Matko, w końcu to wszystko dla naszego spokoju…

Szybko podziękowali Padre Alesio za pomoc i radę i ruszyli w stronę domu. Po drodze pouczali Jolandę jak ma rozmawiać z Isabel.

         Tymczasem obiekt ich rozmów leżał w łożu i próbował zapobiec boleściom, które rozpierały pierś. Od rana Isabel źle się czuła, ale w trakcie ulewy zabrakło jej tchu. Stała jakiś czas w oknie i próbowała pobudzić organizm do głębokich oddechów, ale im bardziej się starała tym mocniej cos ją ściskało w piersi. Słyszała jak wrócili gospodarze do domu i jak delikatnie zapukano do jej drzwi. Chcąc odpowiedzieć aż się spociła – tyle wysiłku kosztowało jej nabranie powietrza. Jak przez mgłę zobaczyła w otwartych drzwiach Jolandę. Nie usłyszała jednak jej krzyku, gdy wołała pozostałych o pomoc.

         Don Antonio pobiegł szybko za miedzę gdzie mieszkał cyrulik. Ten przybiegł tak jak stał, wziął tylko po drodze swoja torbę, w której miał skąpe zapasy lekarstw. Nie wiedział co może być potrzebne. Gdy zobaczył nieprzytomną Isabel i jej ręce ściśnięte na piersiach postawił chyba pierwszą w życiu prawidłową diagnozę. Szczerze, to chyba bardziej ją sobie wyrobił na podstawie plotek, które słyszał o Isabel niż stwierdził to poprzez badanie. Oświadczył jednak, że Isabel pękło serce i dobrze, że go zawołali tak szybko, gdyż są dla niej szanse przeżycia. Szybko wyciągnął jakieś buteleczki, coś tam namieszał, przyłożył Isabel czystą szmatkę do twarzy i nosa i delikatnie strząsnął kilka kropel specyfiku. Jednocześnie odsłonił jej klatkę piersiową i zaczął ja mocno i miarowo uciskać. Trwało to bardzo długo. Cyrulikowi pot wyszedł na czoło ale nadal naciskał wyprostowanymi rękami na jej korpus. Wreszcie, Isabel delikatnie otworzyła oczy a z posiniałych ust wydobył się dźwięk podobny do westchnienia. Cyrulik poprzestał akcji, zbadał jej puls a następnie poprosił o miskę wody, gdyż trzeba było chorą oczyścić ze złych fluidów.

         Kiedy skończył, wyszedł do gospodarzy i obwieścił, że chora potrzebuje teraz wiele odpoczynku i pomocy we wszystkich czynnościach. Przez jakiś czas musi ściśle przestrzegać jego zaleceń, ale rokowania są dobre. Przyjdzie do niej następnego dnia a na razie proszę chorą się zaopiekować.

         Don Antonio spojrzał na Margaretę, ta na Jolandę a Jolanda na chorą. Wiedziała, że obowiązki opieki nad nią przypadną jej w udziale. Wszystkim zrobiło się jej żal. Może jej wcześniejsze zachowanie to były symptomy choroby, które źle odczytali? Z lekkimi wyrzutami sumienia postanowili się nią zaopiekować jak członkiem rodziny. Jolanda tę noc miała spędzić u jej łóżka. Wzięła ze sobą dawno zapomnianą robótkę i siadając w wygodnym fotelu rozpoczęła ponowne splatanie wełny we wzorek: dwa lewe, dwa prawe.

         Isabel po uspokojeniu zapadła w głęboki sen i nie miała zielonego pojęcia, że od tej pory jej życie ulegnie radykalnym zmianom. Tylko jej zbolałe serce do końca życia będzie miało bliznę po dzisiejszym wyskoku.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 9 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (3)

Rozdział 9

         Isabel starała się wszystko zapamiętać, wiele razy powtarzając od początku pobrane pomiary. Szukając stosownej miary do ich dokonania, przypomniało jej się, że gdy Don Antonio stawiał płot musiał przycinać sztachetki równe 3 łokciom. Gdyby jedną z nich mogła się posłużyć miałaby konkretną miarę. Jednak te były mocno ze sobą połączone a po latach, mimo jej szarpania, żadna nawet się nie poruszyła. Potem pomyślała, o widłach, gdyby miały taką samą długość jak sztachetka nie musiałaby się mocować z płotem. Jednak widły ciężko ukryć gdyby ja ktoś niespodziewanie nakrył. Po chwili zastanowienia przypomniała sobie, że jej sukni ma szerokość dwóch łokci. Chcąc jak najszybciej przystąpić do pomiarów, poszła do stodoły i nie znajdując tak na szybko nożyc, wyciągnęła na podwórze piłę. W stodole było zdecydowanie za ciemno. Piła była długa i z obydwu stron miała drewniane rączki, tak by dwóch mężczyzn ciągnąc na zmianę mogło rżnąć. Wielkie zęby piły jej nie wystraszyły. Szybko rozpoczęła odcinanie paska szerokości ok. palca wskazującego. Jej sukienka w niedługim czasie miała u dołu zamiast wykończenia postrzępiony brzeg, z którego nitki ciągnęły się za nią po ziemi. Nie zwracała na to jednak uwagi. Chciała jak najszybciej wymierzyć dom. Kiedy kończyła na ganku, do drzwi powoli podeszli Margareta i jej mąż wraz z gościem. Szybko dotarło do niej, że może wyglądać cokolwiek dziwnie i nie zdając sobie sprawy z faktu, że przybyli mieli ugruntowane już zdanie na jej temat, rozciągnęła usta w najpiękniejszym, jak się jej zdawało uśmiechu.

         Padre Alesio cofnął się o krok, gdy Isabel wstała. Jej twarz była jak maska, zęby wystające z jednej strony spod wykrzywionej wargi, sprawiały, że duchowny przez chwilę próbował przypomnieć sobie modlitwy na egzorcyzmy. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała, zęby zniknęły, natomiast Isabel rzuciła się w kierunku wciąż opartej o stodołę piły. Pomyślała, że musi ją schować. W końcu nie należała do niej, poza tym o czym miałaby rozmawiać z tym klechą. Przybyli inaczej zinterpretowali jej zachowanie. Margareta i Don Antonio pomyśleli o siekierze, zaś Padre Alesio, gdy zobaczył piłę w jej ręce o mało nie padł trupem. Szybko zszedł po schodach i pieszo udał się do swojego domu. Po drodze odmawiał wszelkie modlitwy jakie przychodziły mu do głowy a ta która przewijała się najczęściej była westchnieniem do świętego pomagającego przy urokach i im podobnych. Margareta stała na ganku i z pewnym zainteresowaniem popatrzyła za oddalającym się zakonnikiem. Nie posądzała go o taki wigor. Szybko jednak wróciła do wydarzeń w jej gospodarstwie. Isabela porwała piłę i schowała się w stodole z hukiem zatrzaskując za sobą drewniane wrota. Don Antonio pomyślał nawet czy nie założyć skobla ale zmitygował się szybko i stwierdzi, że z wariatami i to uzbrojonymi lepiej nie zaczynać. W stodole poza piłą były jeszcze dwie siekiery, widły grabie a i z innych zebranych tam rzeczy w ataku szału można było zrobić broń. Wraz z Margaretą weszli więc do domu i z udawanym niewzruszeniem napili się przygotowanej rano melisy.

         Jolanda wracała właśnie z pola, gdy zobaczyła prawie biegnącego zakonnika. Przed wyjściem na targ dowiedziała się od matki, że miał ich dzisiaj odwiedzić i poradzić im co zrobić w sprawie Isabeli. Pospiech w przebieraniu nogami i widoczna nerwowość rąk zaciekawiła ją na tyle, że zatrzymała duchownego, który szeptał cos do siebie. Gdy oprzytomniał przywitał się z Jolandą. Wciąż oglądając się za siebie opowiedział jej o niedawnych wydarzeniach i polecił jej by szybko udała się do domu, bo pewnie Isabel pozabijała wszystkich, łącznie z koniem. Wspomniał cos o ogromnej pile, widłach i częściach płotu, co wydało jej się lekką paranoją spowodowaną upałem. Ziarnko niepewności zostało jednak zasiane. Jolanda, po wysłuchaniu morderczej historii z szaleństwem Isabel w tle, ruszyła jak strzała wystrzelona z łuku. Dobiegając do domu szybko ogarnęła wzrokiem obejście, ale nikogo nie zauważyła. Wpadła do domu a tam jej oczom ukazał się straszny widok. Ojciec i matka leżeli na otomanach w swoich wyjściowych strojach nie dając znaku życia. O święci anieli! Zabiła ich! Padre miał rację. Już kolana się pod nią uginały, już chciała ucałować dłoń ojca, która bezwładnie zwisała z posłania, gdy dobiegł do niej odgłos mrożący krew w żyłach. Coś jakby warczało, charczało a czasami przechodziło w gwizd po czym znowu charczało. To pewnie szalona Isabel teraz na nią czyha. Skuliła się w sobie i czekała na atak gdy o mało nie padła trupem bez pomocy Isabel. Margareta poruszyła głową, przetarła oczy i… warkot ustał. Okazało się, że nie przywykli do picia ziółek w takich ilościach i tak wczesną porą, rodzice Jolandy, nadmiernie uspokojeni melisą, posnęli snem sprawiedliwego i to co dziewczynie wydawało się skutkiem zbrodniczych działań Isabel, było niczym innym jak popołudniową drzemką, która obrała nieco ostrzejszy wymiar. Wszyscy odetchnęli z ulgą a następnie opowiedzieli sobie o wydarzeniach, które tak wzburzyły biednym Padre.

         Isabel zamknięta w stodole próbowała przypomnieć sobie ile razy zdążyła przełożyć pasek z kiecki, zanim doszła do kolejnego rogu domu. Starała sobie to wszystko jakoś poukładać, ale brak papieru, na którym mogła to zapisać skutecznie uniemożliwiał jej wykonanie rachunków. Zdenerwowana rzuciła z całych sił grabiami, które uderzyły we wspólną ze stajnią ścianę. Wystraszony niespodziewanym hukiem koń zarżał tak niemiłosiernie żałośnie, że Jolandzie w domu serce zadrżało. Nie miała odwagi sprawdzić czy biedaczek jeszcze żyje. Na szybko policzyła co jeszcze żywego mieli w gospodarstwie i stwierdziła, że jeżeli Isabel nadal będzie uprawiała swój proceder unicestwiania to ona będzie musiała załatwić sobie więcej słojów na przetwory oraz na kilka dni odłożyć pracę w polu. Zaczęła się także zastanawiać, od kogo na targu mogłaby kupić kiszki na kiełbasy.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 8 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (0)

Rozdział 8

         Margareta pospieszała swojego męża. Powóz już stał na drodze a koń spokojnie grzebał kopytem w kurzu i nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł ruszyć. Od tego stania w stajni nogi mu drętwiały i każda, nawet u wozu, przebieżka była dla niego rozrywką.

         Don Antonio założył kapelusz na głowę a do ręki wziął laseczkę. Uważał, że dodawała mu ona powagi a poza tym lubił mieć przy sobie tę drobną podporę. Kości bolały go coraz bardziej i chwilowy ból, który go często nachodził, powodował, że równowagę miał zachwianą. Laseczka była zatem przedłużeniem jego ręki w chwilach drobnych niedyspozycji.

         Wsiedli oboje do powozu a koń ruszył delikatnie kierowany lejcami. Po kilkunastu minutach dotarli do małego domku. Ascetyczny i surowy wygląd na darmo chciano rozweselić kolorowymi kwiatami. Efekt tego był znikomy. Od razu można było poznać, że w tym gospodarstwie brak kobiecej ręki. Donice porozstawiane były bez żadnego porządku i bez znajomości, której roślinie potrzeba cienia a której słońca. Żadne zbiegi pielęgnacyjne nie mogły pomóc kwiatom w utrzymaniu soczystych kolorów. Jednak właściciel tej „posiadłości” nie zwracał na to uwagi. Jakby mimochodem starał się utrzymać obejście w pewnym ładzie. W większości jednak zdawał się i w tym zakresie na wolę boską.

         Margareta przytrzymała konia, natomiast Don Antonio zapukał do drzwi, a kiedy się otworzyły gestem zaprosił Padre Alesio do powozu. To na jego przybycie biedna Jolanda musiała kolejny raz porządkować dom, w którym porządek panował wręcz wzorowy i żadnych pośpiesznych działań nie wymagał. Padre powoli wspiął się na powóz a następnie klapnął sobie na ławę aż sprężyny jęknęły. Zdawać by się mogło, że zakonnik nosi ze sobą ciężary problemów wszystkich parafian, jednak jego tusza wynikała z jeszcze jednej słabości poza kawą. Parafianki serdecznie dokarmiały Padre, wierząc głęboko, że mężczyzna mieszkający sam, nigdy nie ugotują a już na pewno nie upiecze takich wspaniałych rzeczy jak kobieta. Przekonane o braku drobnych przyjemności gastronomicznych w jego życiu co rusz przynosiły mu w darze cuda ze swoich piekarników. Padre wyjątkowo nie wyprowadzał parafianek z błędu. Serdecznie dziękował a następnie drażnił swoje zmysły najpierw wciągając aromatyczne zapachy przez nos a następnie zjadając specjały. Wyjątkowo przypadły mu do gustu wszelkiego rodzaju słodkie placki a parafianki nie musiały długo dochodzić czym można Padre Alesio dogodzić. Swojej słabości nigdy nie rozpatrywał w kontekście grzechu obżarstwa, jednak powoli zaczął się zastanawiać dlaczego pas u habitu ciągle jest za ciasny, mimo, że zawiązywał go co rusz w innym miejscu.

         Koń lekko stęknął, gdy poczuł dodatkowy ciężar w powozie, jednak niczemu specjalnie się nie sprzeciwiał. Delikatnie zarżał i ruszył powoli w kierunku domu.

         Tymczasem Isabel była sama! Gdy tylko powóz z gospodarzami zniknął za zakrętem wyszła ze swoich pokoi i powoli obeszła cały dom. Nie było tego wiele, jednak solidne ściany i mocny dach dawały poczucie bezpieczeństwa a jednocześnie wspaniale chroniły przez upałem letnich dni. W jego pokojach można było spokojnie odpocząć zarówno od trudu codziennych prac jak i ochłodzić się po upałach. We wczesnej młodości ojciec nauczył jej podstaw rachunków. Zawsze powiadał, że kobieta może ulegać we wszystkim swojemu mężowi, jednak na rachunkach musi się znać, by bez problemów utrzymać dom. Toteż wiele czasu spędził z Isabel na ćwiczeniach, gdy dodawała i odejmowała wyimaginowane kosze winogron i cebuli. Teraz te umiejętności miały jej się przydać. Nie miała jednak miary by wyliczyć jak wielki jest dom. Długo się zastanawiała nad tym czego użyć. Wyszła nawet na podwórze chcąc znaleźć odpowiedniej długości patyk lub inny przedmiot.

         Zza zakrętu powoli wytoczył się powóz z domownikami i ich gościem. Już z daleka zauważyli Isabel. Szczególnie Padre Alesio skupił na sobie jej wzrok, gdyż to z jej powodu się tu znalazł tego dnia. Obserwował jak Isabel podeszła do drewnianej części płotu i spróbowała wyrwać jedną ze sztachet. Te jednak, jak wszystko w tym domu, były solidnie ze sobą połączone i nie dały się ruszyć. Isabel kopnęła w płot i odwróciła się. Jej wzrok padł na widły wbite w kupę podściółki, która rano Don Antonio wygarnął ze stajni. Wyrwała widły z nawozu i ważąc je w ręce oceniała ich przydatność. Stwierdziła że są za długie a poza tym ich trójzębiaste zakończenie bardzo by jej przeszkadzało. Odrzuciła je na miejsce skąd je wyciągnęła i ponownie odwróciła się. Lekko podparła brodę lewą ręką wspartą na prawej zarzuconej na lewe biodro. Ta poza była jasnym sygnałem, że Isabel osiągnęła szczyty swoich możliwości twórczych. Nie trzeba było długo czekać, gdy pobiegła do stodoły i wyszła stamtąd z piłą w ręku.

         Padre Alesio z lekkim już drżeniem serca patrzył na kolejne wypadki, które się działy na jego oczach. Isabel zakasała kiecę a następnie trąć o piłę postawioną o ścianę stodoły powoli ale skutecznie oddzielała jej dolny szew od reszty, na zawsze niszcząc swój jeden z lepszych roboczych strojów. Dla Padre Alesio tego było za dużo. Wstrzymywany oddech wreszcie znalazł ujście i odblokowany wydobył się z jego płuc z małym gwizdem. W tym samym momencie Margareta i Don Antonio odwrócili się i z niepokojem spojrzeli na duchownego. Ten widać miał taki wyraz twarzy, że oboje cicho zadali pytanie: A nie mówiliśmy? Nawet koń zatrzymał się na tę chwilę. Nie wiadomo, czy również wyczuł delikatną nutę szaleństwa w powietrzu, czy też Don Antonio bezwiednie przyciągnął lejce do siebie w niemym oczekiwaniu na rozwój wypadków. Stali więc tam na drodze i patrzyli na Isabel w potarganym odzieniu. Ta zaś, ucieszona efektem swojej działalności pseudokrawieckiej z oderwanym paskiem, podeszła do boku domu i tam począwszy od krawędzi ściany zaczęła powoli przekładać go w ten sposób, że do jego końca przykładała początek co w efekcie pozwalało jej na stwierdzenie, że zachodnia ściana ma długość 15 pasków. Uśmiechnięta poszła za kolejny róg i tym razem rozpoczęła mierzenie kolejnej, dłuższej ściany domu. Padre Alesio miał dość. To co usłyszał w niedzielę i to co zobaczył dzisiaj było dla niego za dużo. Przyzwyczajony do spokojnych i potulnych mężom kobiet, które rozpieszczały go swoimi wypiekami, nie spodziewał się zobaczyć wcielonego szaleństwa. Nie podejmując prób rozmowy z Isabel, z mety określił swoje zdanie na ten temat i gdyby nie był z Don Antonio i jego żoną, najlepiej udałby się na swoją farę. Jednak gospodarz dał znak koniowi a ten znowu ruszył do domu. Dla wszystkich w powozie było jasne, że stan Isabel pogarsza się z każdym dniem.

          Z szaleństwa Isabel wymierne korzyści czerpała jak na razie tylko Jolanda. Brzoskwiniowe konfitury szły jak woda i to bez specjalnego targowania. W głowie Jolandy na chwilę zaświtała nawet myśl, że Isabel mogłaby częściej dopuszczać do głosu swoją niszczycielską naturę. Szybko jednak ją porzuciła. Właśnie sprzedała ostatni słoik i pomyślała, że długo nie spojrzy na ten soczysty owoc. Schowała zarobione dzisiaj pieniądze pod fartuch i udała się do domu ciągnąc za sobą wózek.

c.d.n.

pannazkotem   
sie 08 2010 Rozdział 7 "Dramat na dwa strzaskane...
Komentarze (1)

Rozdział 7

         Isabel, całą niedzielę spędziła na rozmyślaniach. Treść listów i testamentu nie dawała jej spokoju. Próbowała jakoś to wszystko ze sobą połączyć. Wieczorem doszła do wniosku, że jej status w tym domu nie jest taki najgorszy. Skoro tu mieszkała, znaczy, że Don Antonio przychylił się do prośby swojej babki Juanity. W końcu jej mąż był dla niego… no właśnie, kim? Wujkiem? Różnica wieku nie miała tu znaczenia. Nie mogła odpowiadać za nierozważne porywy serca swojej teściowej. Zresztą, rozważne czy nierozważne, kogo to obchodzi? Luiza nie żyje, Bertone także, a ona została na tym świecie sama. Trzeba teraz się dowiedzieć w jakiej części Don Antonio podzielił majątek po Juanicie i doprowadzić do tego, by w takiej samej części majątek po mężu pozostał w jej władaniu. W końcu przeżyła z Bertone tyle lat, że coś jej się od życia należy, a na pewno należy jej się coś od niego. Która żona wytrzymałaby te ciągłe rozstania. Jego wypraw w morze miała już serdecznie dość tak jak ciągłego wypatrywania jego powrotu. A czy ona wie, może on w tym czasie w innych portach miał kochanki? Nie darmo się w nim zakochała od pierwszego wejrzenia. Miał w oku tę zadziorność, od której kolana jej miękły a ramiona same wyciągały w jego kierunku. Za taką miłość i oddanie należy jej się rekompensata. Przecież mieli się razem zestarzeć, śmiejąc ze swoich zmarszczek i popijając lemoniadę na malutkiej werandzie a tymczasem zginął w objęciach swojej ostatniej „kochanki”. Jego łódź, roztrzaskaną na skałach znaleziono po dwóch dniach. Leżał na jej dnie a w reku, mimo ciągłego kołysania fal nadal znajdowała się butelka. Skoro nie kochał Isabel tak mocno jak wódki, niech teraz się czymś odwdzięczy!

         Następnego ranka, kiedy poranny powiew przyniósł ze sobą zapach fal i odgłosy z targu, Isabel wstała by udać się do pracy w ogrodzie. Nie chciała się oddalać od domu, gdyż miała nadzieję na to, że Don Antonio i Margareta wyjadą z domu. Obecności Jolandy w ogóle nie brała pod uwagę. Dziewczyna była pracowita i obowiązkowa, a że miała co robić, w domu jej prawie nie widywała. Niestety współmieszkańcy widać nie mieli do załatwienia spraw w miasteczku i tego dnia musiała się pogodzić z faktem, że nic nie zrobi.

         Wracając z pola, w świetle zachodzącego słońca, Jolanda zobaczyła ciekawy widok. W otwartych oknach domu powiewały delikatnie koronkowe firany a pod oknem, wśród kwitnącej maciejki, na zgiętych nogach stała Isabel wyraźnie podsłuchując domowników. Jolanda nie namyślając się wiele schowała za kamiennym parkanem i zaczęła obserwować Isabel. Ta po chwili trwania w tej samej pozycji, zakasała sukienkę ponad kolana i na palcach wycofała się za róg domu. Tam spuściła sukienkę, strzepnęła niewidzialne pyłki i jak gdyby nigdy nic weszła do domu. Jolanda przyrzekła sobie, że o dziwnym zachowaniu Isabel nie zapomni i opowie o nim rodzicom. Następnie udała się do stodoły poukładać przyniesione z pola narzędzia, oraz przygotować wózek z warzywami i owocami oraz słojami konfitur brzoskwiniowych, które chciała sprzedać następnego dnia na targu.

         Isabel weszła do domu zadowolona. Stojąc pod oknem usłyszała strzęp rozmowy. Jednak to jej wystarczyło. Don Antonio i Margareta mają jutro gdzieś wyjechać. Okazja do inwentaryzacji majątku, którą w jej wydaniu można śmiało nazwać szperaniem, nadarzała się szybciej niż mogła się spodziewać. Uradowana tym faktem spokojnie zasnęła a przed snem układała sobie plan na następny dzień.

        Jolanda weszła do domu z chęcią opowiedzenia rodzicom tego czego była świadkiem. Tam jednak zobaczyła jak matka biega po domu i porządkuje wszystkie rzeczy. Od progu kazała jej powycierać kurze w kątach i na półkach chociaż mogła przysiąc, że ich tam nie było. Widząc zaaferowanie Margarety i nie chcąc wprowadzać dodatkowego zamętu, poddała się tej manii porządkowej. W całym zamieszaniu zapomniała nawet spytać na jakąż to okoliczność to pandemonium się odbywa. Kiedy powycierała niewidzialny kurz, setny raz poprawiała poduchy na otomanie, wymyła wszystkie talerze i sztućce po kolacji padła na łóżko wyczerpana kolejnym pracowitym dniem. Zdążyła sobie tylko przyrzec, że  nie może zapomnieć powiedzieć rano o dziwnym zachowaniu Isabel. Potem już tylko pływała w błękitnym morzu a z dna zbierała maleńkie muszelki, jedną, drugą, trzecią…

c.d.n.

pannazkotem