Komentarze (0)
Rozdział 10
Na szczęście okazało się, że żywy inwentarz przeżył furię Isabeli. Kogut dumnie wyprowadził z kurnika swój niewielki harem, świnki pochrumkiwały w chlewiku a koń spokojnie stał w stajni i mielił w gębie sianko. Sielski obraz - można by rzec. Domownicy, jak co dzień, rozeszli się do swoich obowiązków. Jolanda z wózkiem pojechała na targ. Don Antonio zajął się obejściem a Margareta poszła do ogrodu. Wszyscy byli zadowoleni, że jak na razie ten poranek jest spokojny i niczym nie zakłócony.
W południe, pierwszy raz od wielu dni, zrobiło się pochmurno. Najpierw z głębi lądu wiatr przywiał maleńkie białe chmurki, które przypominały mięciutkie baranki. Później zaczęły zbijać się w jedną wielką chmurę by dwie godziny później mogła się rozpocząć ulewa. Wielu mieszkańców Alicante czekało na deszcz. Mimo ciepłego, wręcz tropikalnego, klimatu, do którego wszyscy byli przyzwyczajeni, upały ostatnich dni zmęczyły nawet najmłodszych członków tej społeczności. Kiedy już powietrze stało się czyste i łatwiej się oddychało, miasteczko jakby zapadło w sen. Tylko zieleń jakby bardziej ożyła. Wydawała się taka soczysta. Właściciele winnych ogrodów zacierali ręce. Tegoroczna aura pozwalała przypuszczać, że zbiory będą wyjątkowo obfite a wino będzie miało niesamowity smak.
Po obiedzie, kiedy cała rodzina Don Antonio odpoczywała przybył posłaniec od Padre Alesio. Zakonnik zapraszał ich do siebie, żeby porozmawiać o ważnej sprawie. Wiadomo, że temat miał dotyczyć Isabel, a że tego dnia nie planowali już większych prac, zabrali się z posłańcem na farę. Padre Alesio ucieszył się tak szybkim przybyciem swoich gości. Zaprosił do środka i gdy siedzieli już przy małych filiżankach z kawą powiedział im, że on widzi dla Isabel tylko jedno rozwiązanie. Powinna udać się na jakiś czas do klasztoru sióstr od świętej Marianny. Zakon znajdował się kilka kilometrów od Alicante. Wyjazd z domu, w którym nadal jak wynika z zachowania Isabel, wciąż przebywa duch Bertone, dobrze jej zrobi. Cisza i modlitwa pozwolą jej na spokojne spojrzenie na siebie. Siostry mają cudowny dar uzdrawiania skołatanej duszy a tego Isabel chyba teraz najbardziej potrzebuje.
Plan wydał się dobry, jednak jak do niego przekonać Isabel. Mało kto miał ochotę na rozmowę z nią. Po prostu bano się jej reakcji nawet gdy chodziło o codzienne sprawy a co dopiero w sprawie jej wyjazdu? Nie, to się nie uda. – pomyślał Don Antonio i podobne wątpliwości można było odczytać z twarzy Margarety. W tym momencie Jolanda postanowiła zabrać głos:
- Matko i ojcze, przecież ja mogę z nią porozmawiać. Nie mam się czego obawiać.
- Ależ córko, ona nie zachowuje się rozsądnie! A co zrobisz jak ruszy na Ciebie z siekierą? Ta, którą ścięła brzoskwinię nadal jest w jej posiadaniu.
- Ojcze! A dlaczego ona miałaby mnie potraktować siekierą? Chcę z nią porozmawiać i wyciągnę ja na neutralny grunt. Zaproszę ją na spacer. Sądzę, że mi nie odmówi. Matko, zgódźcie się na to. Trzeba wreszcie tej nienormalnej sytuacji zaradzić.
- Córko! Obiecaj, że będziesz uważała.
- Oczywiście Matko, w końcu to wszystko dla naszego spokoju…
Szybko podziękowali Padre Alesio za pomoc i radę i ruszyli w stronę domu. Po drodze pouczali Jolandę jak ma rozmawiać z Isabel.
Tymczasem obiekt ich rozmów leżał w łożu i próbował zapobiec boleściom, które rozpierały pierś. Od rana Isabel źle się czuła, ale w trakcie ulewy zabrakło jej tchu. Stała jakiś czas w oknie i próbowała pobudzić organizm do głębokich oddechów, ale im bardziej się starała tym mocniej cos ją ściskało w piersi. Słyszała jak wrócili gospodarze do domu i jak delikatnie zapukano do jej drzwi. Chcąc odpowiedzieć aż się spociła – tyle wysiłku kosztowało jej nabranie powietrza. Jak przez mgłę zobaczyła w otwartych drzwiach Jolandę. Nie usłyszała jednak jej krzyku, gdy wołała pozostałych o pomoc.
Don Antonio pobiegł szybko za miedzę gdzie mieszkał cyrulik. Ten przybiegł tak jak stał, wziął tylko po drodze swoja torbę, w której miał skąpe zapasy lekarstw. Nie wiedział co może być potrzebne. Gdy zobaczył nieprzytomną Isabel i jej ręce ściśnięte na piersiach postawił chyba pierwszą w życiu prawidłową diagnozę. Szczerze, to chyba bardziej ją sobie wyrobił na podstawie plotek, które słyszał o Isabel niż stwierdził to poprzez badanie. Oświadczył jednak, że Isabel pękło serce i dobrze, że go zawołali tak szybko, gdyż są dla niej szanse przeżycia. Szybko wyciągnął jakieś buteleczki, coś tam namieszał, przyłożył Isabel czystą szmatkę do twarzy i nosa i delikatnie strząsnął kilka kropel specyfiku. Jednocześnie odsłonił jej klatkę piersiową i zaczął ja mocno i miarowo uciskać. Trwało to bardzo długo. Cyrulikowi pot wyszedł na czoło ale nadal naciskał wyprostowanymi rękami na jej korpus. Wreszcie, Isabel delikatnie otworzyła oczy a z posiniałych ust wydobył się dźwięk podobny do westchnienia. Cyrulik poprzestał akcji, zbadał jej puls a następnie poprosił o miskę wody, gdyż trzeba było chorą oczyścić ze złych fluidów.
Kiedy skończył, wyszedł do gospodarzy i obwieścił, że chora potrzebuje teraz wiele odpoczynku i pomocy we wszystkich czynnościach. Przez jakiś czas musi ściśle przestrzegać jego zaleceń, ale rokowania są dobre. Przyjdzie do niej następnego dnia a na razie proszę chorą się zaopiekować.
Don Antonio spojrzał na Margaretę, ta na Jolandę a Jolanda na chorą. Wiedziała, że obowiązki opieki nad nią przypadną jej w udziale. Wszystkim zrobiło się jej żal. Może jej wcześniejsze zachowanie to były symptomy choroby, które źle odczytali? Z lekkimi wyrzutami sumienia postanowili się nią zaopiekować jak członkiem rodziny. Jolanda tę noc miała spędzić u jej łóżka. Wzięła ze sobą dawno zapomnianą robótkę i siadając w wygodnym fotelu rozpoczęła ponowne splatanie wełny we wzorek: dwa lewe, dwa prawe.
Isabel po uspokojeniu zapadła w głęboki sen i nie miała zielonego pojęcia, że od tej pory jej życie ulegnie radykalnym zmianom. Tylko jej zbolałe serce do końca życia będzie miało bliznę po dzisiejszym wyskoku.
c.d.n.